Pod względem wartości ogłoszonych w ubiegłym roku projektów typu greenfield czyli inwestycji od podstaw, która sięgnęła 11,5 mld dol., Polska zajęła drugie miejsce w całej Unii Europejskiej. Wyprzedziła nas jedynie Wielka Brytania, gdzie wartość tego typu przedsięwzięć wyniosła 41,2 mld dol. Tuż za Polską znalazła się Hiszpania (11,4 mld dol.), a następnie Rumunia (9,9) i Niemcy (8,5).
– Mamy mocne potwierdzenie, że deklaracje inwestorów o atrakcyjności Polski są zgodne z rzeczywistością – mówi Sławomir Majman, prezes Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych (PAIIZ).
W corocznej ankiecie UNCTAD (agendy ONZ ds. handlu i rozwoju) pytającej inwestorów o najbardziej atrakcyjne miejsce do lokowania projektów w latach 2013–2015 Polska znalazła się na czwartym miejscu w Europie i na czternastym na świecie. Nasz kraj znalazł się piątce krajów europejskich zaliczonych do dwudziestki lokalizacji na świecie najbardziej atrakcyjnych dla inwestycji. Byliśmy w tej grupie jedynym krajem z Europy Środkowo-Wschodniej.
Księgowa deformacja
Ubiegłoroczny napływ do Polski inwestycji produkcyjnych wyniósł ok. 9,7 mld dol. Ale jednocześnie wycofywano tzw. kapitał w tranzycie (nieprodukcyjny). Zgodnie z zasadami zbierania danych do bilansu płatniczego został on przez NBP odjęty od całości. W rezultacie saldo napływu inwestycji wyniosło 3,4 mld dol.
– Księgowo wygląda to słabo, w rzeczywistości jest bardzo dobrze. Te prawie 10 miliardów dolarów zainwestowanych w produkcję pozostało przecież w Polsce – podkreśla Zbigniew Zimny, ekspert ONZ, profesor Akademii Finansów i Biznesu Uczelni Vistula.