Negocjatorzy z obu stron Atlantyku od dziewięciu miesięcy pracują intensywnie nad zapisami TTIP – transatlantyckiego porozumienia ws. handlu i inwestycji. Takiej umowy jeszcze w historii nie było, zatem to, co zostanie uzgodnione w relacjach transatlantyckich, może stać się punktem odniesienia dla innych umów handlowych. Kiedyś takie ambicje miały wielostronne negocjacje w ramach Światowej Organizacji Handlu (WTO). Jednak fiasko rundy Dauha spowodowało, że UE i USA postanowiły działać bilateralnie. Komisja Europejska szacuje korzyści TTIP dla Europy na 120 mld euro rocznie, co stanowi 0,5 proc. unijnego PKB. Średnio na gospodarstwo przypadałoby zatem 545 euro.
Wyzwania
Amerykanie mieli ambitny plan zakończenia negocjacji w 2014 roku, jeszcze przed zmianą instytucjonalną i przyjściem nowej Komisji Europejskiej. Eksperci przyznają jednak, że mimo ogromnego wysiłku po obu stronach Atlantyku cel raczej nie będzie zrealizowany, bo po prostu nie jest realistyczny. TTIP nie polega bowiem na zwykłym zniesieniu ceł, co można zrobić jedną horyzontalną umową pokrywającą wszystkie produkty.
Wyzwaniem jest zniesienie barier regulacyjnych, które są znacznie bardziej wyrafinowanym instrumentem ochrony własnego rynku. Wszelkiego rodzaju normy środowiskowe, standardy bezpieczeństwa produktów, wymogi techniczne w tak zaawansowanych społeczeństwach jak amerykańskie i europejskie są niezwykle skomplikowane i rozbudowane.
Jak cła mają służyć ochronie producentów, tak regulacje są ochroną konsumentów. Dają im gwarancje dostępu do produktów bezpiecznych i pomagają porównywać je między sobą.
Nikt nie mówi oczywiście o ich zniesieniu, ale o uczynieniu ich równoważnymi. Można to osiągnąć na dwa sposoby: albo poprzez harmonizację, albo poprzez wzajemne uznawanie. W tym drugim wypadku każdy zachowuje np. swoje standardy autoryzowania składników w kosmetykach, ale obie strony zgadzają się, że te stosowane przez partnera są równie dobre i jego produkty mogą być bezpiecznie sprowadzane bez dodatkowych testów.