– Film Barry’ego Levinsona zamykający tegoroczny festiwal nosi tytuł „Co się właśnie stało?”. Kiedy ogłosimy, kto wygrał, wielu widzów wykrzyknie to samo – zapowiedział na początku ceremonii rozdania nagród Sean Penn. I zaskoczenie było. Ale nie aż tak wielkie. Wyróżniona Złotą Palmą „Klasa” to opowieść o nauczycielu, który musi zmierzyć się z klasą. Niełatwą, bo złożoną z uczniów różnego pochodzenia, także młodych emigrantów, dla których Francja stała się drugą ojczyzną.
Ten film oddawał ducha całego festiwalu, podczas którego na ekran wdarła się rzeczywistość. Jakby artyści zrozumieli, że życie pisze bardziej dramatyczne scenariusze od tych, które potrafią wymyślić autorzy.
„Klasa” to niemal paradokument. Nauczyciela gra autentyczny nauczyciel, uczniów – chłopaki i dziewczyny, z którymi reżyser Laurent Cantet spędził niemal rok. Nikt z bohaterów nie dostał do rąk scenariusza, aktorzy znali kolejne sytuacje i na planie improwizowali.
We wszystkich najbardziej interesujących filmach festiwalu świat odbijał się jak w lustrze. Artyści pod różnymi szerokościami geograficznymi obserwują rzeczywistość miotaną konfliktami, ale przede wszystkim pokazują ludzi, którym przyszło zmierzyć się z wojną, nędzą, uprzedzeniami rasowymi, samotnością i brakiem wiary. Inaczej niż Cantet opowiadają o emigrantach bracia Dardenne.
– Poznaliśmy kobietę, która chciała dzięki fikcyjnemu małżeństwu zyskać belgijskie obywatelstwo – powiedzieli mi w rozmowie bracia Dardenne nagrodzeni za scenariusz. Z opowieści o Albance, której mafia załatwia ślub z narkomanem z Liege, zrobili piękny film o człowieczeństwie rodzącym się na dnie i sumieniu niepozwalającym pogodzić się z niegodziwością i zbrodnią.