Wynikają one z zaangażowania w autentycznie brzmiącą, przejmującą opowieść i stworzenia postaci rozmawiających ze sobą poprawnym językiem, a nie grepsami.
Na dobry poziom filmu złożyło się kilka czynników. Przede wszystkim interesujący scenariusz, ale też świetne kreacje aktorskie. Zwłaszcza debiutującego w głównej roli Jakuba Gierszała („Wszystko, co kocham"), bezbłędnego jako Dominik – wrażliwy osiemnastolatek mocno przeżywający napiętnowanie go przez znajomych (w wyniku okrutnego żartu). Chłopak kompletnie zamyka się w sobie. Tkwi w swoim pokoju, a cały świat zastępuje mu Internet. Za pośrednictwem sieci Dominika znajdują Sylwia i jej znajomi skupieni wokół chat roomu „Sala samobójców". Chłopakowi wydaje się, że wreszcie odnalazł bratnią duszę, a jest to ze strony dziewczyny właściwie tylko manipulacja...
Reżyserowi i aktorowi udaje się wzbudzić w nas sympatię dla bohatera, który jest irytujący, arogancki i sam stara się grać na uczuciach zamożnych i wpływowych rodziców. Ci zaś nie są kliszami złych opiekunów, co to nie nawiązali w porę kontaktu z dzieckiem, a potem było już za późno. Oni naprawdę się starają, ale od Dominika dzielą ich lata świetlne przewrotu technologicznego.
Mama i tata są ze świata analogowego (w nim zostali wychowani), syn zaś już z cyfrowego i jak Wschód z Zachodem u Kiplinga – „tej pary nie da się pogodzić".
Także produkcyjne walory „Sali samobójców" są bez zarzutu, co w przypadku rodzimego kina nie jest częste. Zdjęcia Radosława Ładczuka („Jeszcze nie wieczór"), muzyka Michała Jacaszka, kostiumy Doroty Roqueplo – wszystkie te elementy budują nienaganną całość i sprawiają, że film Jana Komasy zasysa nas w swój mikrokosmos, nie pozwala na chwilę oddechu, na obojętność.