To było zaskoczenie. Wielkim faworytem w wyścigu do zwycięstwa w tegorocznym festiwalu weneckim wydawał się „The Voice of Hind Rajab” Kaouther Ben Hanii. Miał najwyższe noty w rankingach dziennikarskich, po oficjalnym pokazie dostał 24-minutowe owacje, był na ustach wszystkich. A jednak jury obradujące pod przewodnictwem Alexandra Payne’a Złotym Lwem uhonorowało skromny obraz Jima Jarmuscha „Father Mother Sister Brother”. I choć werdykt ten rozminął się z oczekiwaniami wielu uczestników festiwalu, trzeba przyznać, że jest bardzo piękny. To ukłon w stronę kina skromnego, delikatnego, a przecież bardzo ważnego.
Ten film, złożony z trzech oddzielnych nowelek, toczących się w Nowym Jorku, Dublinie i Paryżu, przypomina, czym są relacje między najbliższymi. Jarmusch pokazuje, jak niewiele dziś w rodzinach o sobie wiemy, jak bardzo się od siebie oddalamy i jak potrzebujemy chwili ciepła, empatii, bliskości. W kolejnych etiudach wspaniałe role tworzą aktorzy z Tomem Waitsem, Cate Blanchett, Charlotte Rampling i Adamem Driverem na czele.
Śmierć małej Palestynki
„The Voice of Hind Rajab” jurorzy uhonorowali Srebrnym Lwem Grand Jury Prize. Dwukrotnie nominowana do Oscara tunezyjska reżyserka oparła swój film na autentycznej historii, gdy pracownicy Czerwonego Półksiężyca przez sześć godzin próbowali ocalić sześcioletnią dziewczynkę, która czekała na pomoc w samochodzie ostrzelanym w strefie Gazy. Przez sześć godzin, przerażona, leżąc przy ciałach swoich zabitych sześciu kuzynów, błagała przez komórkę o życie.