Dajmy mu się wygadać... Tak uznali autorzy filmu "Szalona miłość – Yves Saint-Laurent" z reżyserem Pierre'em Thorettonem na czele. Efekt – półtoragodzinny monolog Pierre'a Bergé, biznesmena geja, osamotnionego po śmierci partnera. Nie byle jakiego! Chodzi o króla mody, który wypromował nowoczesną kobietę. I siebie – bo logo YSL znają także ci, którym obojętne są wskazania dotyczące ubioru. Mistrz wycofał się z zawodu prawie dekadę temu; zmarł pięć lat później (1 czerwca przypada trzecia rocznica), ale legenda trwa. Skutecznie podtrzymała ją "aukcja stulecia", fenomenalnie dochodowa wyprzedaż arcydzieł sztuki zgromadzonych przez Saint- -Laurenta i Bergé.
Przez cały film przewija się motyw kolekcjonerski. Kamera powoli penetruje bogate wnętrza urządzone przez Saint-Laurenta. Jego dokonania dla mody wspominane są jakby na marginesie.
O wiele więcej dowiadujemy się o naturze kreatora. Rozchwianego emocjonalnie, niekiedy na granicy choroby psychicznej. Jego paraliżująca nieśmiałość z latami przerodziła się w stany depresyjne "leczone" alkoholem i narkotykami.
Bergé opowiada o tym bez owijania w bawełnę. W ogóle relacjonuje swoje współżycie z "wielkim krawcem" w chłodny, konkretny sposób, jakby sporządzał bilans firmy. Na przekór tytułowi nie ma w filmie żadnego szaleństwa. To nie zarzut – brak histerii uważam za plus dokumentu.