To nie jest tylko sprawnie odtworzona przez reżysera i autora scenariusza Krzysztofa Łukaszewicza rekonstrukcja wydarzeń z 2004 roku, gdy polskie oddziały uczestniczyły w tzw. misji stabilizacyjnej w Iraku. „Karbala" zrywa z mitem i tradycją kina patriotyczno-wojennego.
Żołnierskie męstwo i poświęcenie w różnych epokach oraz na różnych frontach było tematem, który przez dziesięciolecia stanowił jeden z fundamentów polskiego kina. W przeciwieństwie jednak do Amerykanów u nas nie uczyniono z wojny wielkiego widowiska na ekranie. Była ona natomiast najczęściej zaczynem do dyskusji o poświęceniu, o ideałach i kosztach, prowokowała do rozliczeń z powikłaną historią i wyborami, przed którymi stawali Polacy.
W „Karbali" polski oddział otrzymuje zadanie obrony ratusza w tym irackim mieście przed atakiem rebeliantów. Garstka żołnierzy oblężona przez znacznie liczniejszego wroga przez cztery dni czeka na pomoc. To sytuacja, jaka często zdarzała się w różnych bataliach. Tu jednak w takiej sytuacji nikt nie powołuje się na patriotyczne hasła. Trzeba po prostu wytrwać.
W filmie Krzysztofa Łukaszewicza polski żołnierz częściej mówi natomiast o kredytach, które w kraju pozostały do spłacenia, czy o żonie potrzebującej pieniędzy, bo robi remont domu. Walka nie jest zaszczytnym obowiązkiem, wojaczka to profesja. Oczywiście bardziej niebezpieczna niż inne, ale nieźle opłacana. W czasach, gdy w kraju z robotą krucho, ma to znaczenie.
Takie podejście nie umniejsza bohaterstwa tych, których walkę z irackimi rebeliantami w Karbali sugestywnie pokazał Krzysztof Łukaszewicz. Dzięki odtworzeniu autentycznej bitwy lepiej uświadamiamy sobie, że wojna to dziś zajęcie dla profesjonalistów, którzy twardo poddają się jej regułom. Tylko w finale pojawia się na chwilę dylemat, jak postąpić, skoro amerykańscy dowódcy zadecydowali, że nie należy upubliczniać tego, co wydarzyło się w Karbali. Polacy nie mają więc szans, by ich wysiłek został doceniony. Szybko jednak godzą się z tym i decydują się dalej wypełniać swe obowiązki.