Diabelska flaszka

Bernard Madoff pasował do Wall Street jak ręka złodzieja do cudzej kieszeni, lecz zwykły obywatel jest niewiele lepszy. Odsuwa ruinę gospodarczą na czas, gdy w dorosłe życie wejdą dzieci, obecnych wyborców; same sobie winne, bo jeszcze nie głosują

Aktualizacja: 14.03.2009 10:46 Publikacja: 13.03.2009 23:05

Diabelska flaszka

Foto: Fotorzepa, Mirosław Owczarek MO Mirosław Owczarek

Siadł Sarmata na ławie i liczy. Nie zna się na pieniądzach, a chce ocenić kryzys finansowy. Wie, że trzeba zasiać, żeby zebrać i sprzedać. Czerepem szlachciury chce pojąć nowojorskich bankierów, potomków karczmarzy z rodzinnej wsi, którzy go przerastają sprytem o głowę. Albo dwie. I tak zaczyna rachunek cudzego sumienia:

Co bardziej przenikliwi klienci Bernarda Madoffa musieli podejrzewać, że wypłaca im się sute dywidendy z nowych wpłat kolejnych inwestorów, miast z udanych operacji na giełdzie. Matematyczny model, który „kochany Bernie” podał w prospekcie swojego funduszu, nie zapewniał tak wysokich zysków. Dochody były za dobre, żeby były prawdziwe. Ale były za wysokie, żeby z nich zrezygnować. Mądrzejsi inwestorzy brali udział w piramidzie Ponziego, czyli rabunku, przejmując pieniądze inwestorów naiwnych. Jednak nie pójdą do więzienia, bo to nie oni złamali prawo stanowione, ale Madoff. Złamali jednak prawo moralne: bez pracy nie ma kołaczy.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Tylko czy to rozumowanie przynosi Sarmacie ulgę moralną? Sam wyrósł na pańszczyźnie chłopa. Miał kołacze bez pracy. Dalej więc tłumaczy kryzys, marszcząc czoło, a każdy punkt wywodu oznacza uniesionym palcem dla łatwiejszej pamięci.

Giełda gromadzi kapitał na trafne inwestycje. To raz – podnosi kciuk. Kupujesz udziały w spółkach i je trzymasz, biorąc dywidendy. Albo czekasz na taki rozwój spółki, żeby sprzedać swe udziały drożej, niż kupiłeś. W jakimś momencie gry giełdowej kończy się wkład kapitału w realną gospodarkę a zaczyna spekulacja. Nie umiesz określić granicy między inwestycją a skubaniem naiwnych, gorzej poinformowanych, ale wiesz, że istnieje. Żeby zyskać, musisz ograć słabszych na umyśle.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Sarmata podnosi teraz palec wskazujący, próbując pojąć koncept „gry o sumie zerowej”, jakby spuszczał wodę ze stawu sąsiada i wlewał do swojego. Wody od tego nie przybywa, ale zmienia miejsce.

Spekulacja przelewa pieniądze z rąk do rąk. To dwa – znów podnosi palec. Zabiera komuś, żeby komuś dać. Nie będzie twojego zysku bez straty dla bliźniego, i dobrze o tym wiesz. Nie ma zmiłuj, w tym także dla ciebie, jeżeli dałeś się ograć. To przykrość, a nie krzywda; raczej zasłużona kara. No i postęp w ewolucji gatunku. Spekulacja wzmacnia bystrzejszych osobników, lepiej przez swe wychowanie wyposażonych do finansowej gry niż do szabli.

[srodtytul]***[/srodtytul]

W tym momencie zmniejsza się Sarmacie dysonans poznawczy, niestety, wraz z samooceną. Ciągnie dalej w gniewie, żeby zmniejszyć chociaż dysonans moralny, ale unosząc teraz palec środkowy, zauważa, że ten gest znaczy w Ameryce „fuck you”. Czyżby wniosek?

Czy znacie bajkę o diabelskiej flaszce? Flaszka spełni twoje życzenie, lecz musisz ją sprzedać taniej. Jeśli nie znajdziesz kupca, to pójdziesz do piekła. Łatwo kupić flaszkę za 50 dolarów i odsprzedać za $49,99. Nabywca się znajdzie. Ale gdy pod koniec łańcucha transakcji kupiłeś ją za 9 centów? Wtedy trudniej będzie znaleźć kupca za centów 8. Ryzyko jest już za wielkie. Jednak ktoś się na nie zdecyduje. Aż w końcu jakiś nieszczęśnik zostaje z diabelską flaszką w ręku. Całkiem jak ty – ograny inwestor.

Madoff jest nieodrodnym synem Wall Street. Poznał piramidę Ponziego w legalnym wydaniu. Był prezesem giełdy Nasdaq, gdzie puchła bańka internetowa pod koniec lat 90. Wtedy firmy Dot. com bez realnych produktów ani zysków sprzedawały w swoich akcjach nadzieję na coraz wyższe ceny tychże akcji. Kiedy bańka pękła, założyciele dot. comów odeszli z milionami. Stracili inwestorzy, zostając z diabelską flaszką. Piramida Ponzi to nie wybryk, ale główna zasada Wall Street, czyli ulicy Wałowej.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Sarmacie zaczyna świtać w głowie: diabelska flaszka to amerykański system finansowy! Koszty ponosi ostatni naiwny, czyli podatnik, który płaci teraz rachunki bankierów. Jeśli nie zapłaci, to przyjdzie mu do domu policja podatkowa, gospodarka zaś się zawali, grzebiąc w ruinach biedaków i klasę średnią. Fuck you!

Mędrcy z Wall Street nazywają ten system „garbage in, garbage out” – śmieci wte, śmieci wewte. Trzeba odsprzedać z zyskiem aktywa, które się kupiło, wiedząc, że to śmieć. System ma dwóch patronów: przemądry Allan Greenspan i przemiły Robert Rubin. Pierwszy, będąc prezesem banku rezerwy federalnej, chciał odsunąć recesję, gdy pękła bańka internetowa. Obniżył więc koszt kredytu. Bankierzy zaczęli kusić biedaków zbyt łatwymi pożyczkami, wiedząc, że ich nie spłacą, gdy oni sami zarabiali na opłatach manipulacyjnych. Następnie te pożyczki przepakowywali w rzekomo bezpieczne aktywa i sprzedawali dalej. W ten sposób Greenspan przekształcił bańkę internetową roku 2000 w bańkę złych kredytów hipotecznych, która pękła w roku 2008.

Greenspan nie zgadzał się również na nadzór finansowy rynku przez rząd. Ponoć wierzył, że bankierzy będą sami się pilnować we własnym interesie. Autorytet maestro przesądził całą rzecz. Natomiast Rubin jako sekretarz skarbu za Clintona też sabotował próby nadzoru rynku finansowego. Potem przeszedł do Citygroup, giganta bankowego Ameryki. Jako wpływowy doradca popierał tam inwestycje w zbyt ryzykowne kredyty hipoteczne. Na operacjach wiodących do obecnego kryzysu Rubin zarobił dziesiątki milionów.

[srodtytul]***[/srodtytul]

Gładząc wąsa, Sarmata czyta u mądrzejszych od siebie, czemu nie ostrzegały o oszustwach agencje ratingowe oceniające ryzyko inwestycji ani czemu nie wkroczyła komisja nadzoru giełdy:

Agencje ratingowe są opłacane przez wystawców obligacji, które owe agencje oceniają. To jakby środowisko gangsterów opłacało policję państwową. Dlatego zamiast ujawniać ryzyko finansowe, agencje ukrywały je. Natomiast Security Exchange Comission od dziesięciu lat była ostrzegana o Madoffie przez inwestora o obywatelskim sumieniu, niestety, na próżno. Bo pracownicy SEC liczą na bajecznie płatne posady w bankach, które nadzorują. Tak oto „SEC utworzona dla ochrony inwestorów przed finansowymi rozbójnikami jakoś przetworzyła się w mechanizm ochrony wpływowych politycznie rozbójników finansowych przed inwestorami” – pisze Michael Lewis. Jest on także autorem książki „Poker kłamcy”, w której zdemaskował Johna Gutfreunda – tak zwanego króla Wall Street panującego w latach 80.

Bowiem oprócz wymienionych patronów: przemądrego Greenspana i przemiłego Rubina, śmieciowa zasada banksterów –przezwanych tak podczas wielkiego kryzysu lat 30. – ma także ważnego współautora. Gutfreund jako szef szacownej firmy Solomon Brothers przekształcił tę prywatną spółkę maklerów w spółkę giełdową. Wspólnicy w prywatnej firmie nie ryzykowaliby zadłużenia siebie 30 razy w stosunku do swych aktywów.

Ale spółka akcyjna to co innego. W takiej spółce ryzyko spada na akcjonariuszy, gdy zarząd i pracownicy bogacą się z opłat za obrót kapitałem. Im większy obrót, choćby śmieciem, tym większe ich dochody. Pomysł genialnie prosty. Za przykładem Gutfreunda poszły więc inne prywatne spółki maklerskie ulicy Wałowej. Tak oto powstały podwaliny socjalizmu kapitalistycznego: zyski mają banksterzy, a straty pokrywają w końcu podatnicy. Naiwnym wała!

[srodtytul]***[/srodtytul]

Sarmata próbuje ocenić akcję ratunkową rządu federalnego za wiele tysięcy miliardów dolarów. Drapiąc się w czerep, widzi dług publiczny niczym łan zboża po horyzont, a każde ziarno w kłosach to jeden zielony z portretem Waszyngtona. Plon obecnego siewu spadnie na przyszłe pokolenia. Sarmata nagle poczuł w sobie żar Xiędza Skargi: z banksterów zguba Ameryki! – woła. Ale czy także nie z obywateli?

Madoff pasował do Wall Street jak ręka złodzieja do cudzej kieszeni, lecz zwykły obywatel jest niewiele lepszy. Raczej głupszy i bardziej zakłamany. Nie dopuszcza do siebie myśli, że bierze udział w gigantycznym oszustwie dla swego interesu. Bowiem rząd federalny tworzy teraz własną piramidę Ponziego, aby utrzymać system. Odsuwa ruinę gospodarczą na czas, gdy w dorosłe życie wejdą dzieci, wnuki i prawnuki obecnych wyborców; same sobie winne, bo jeszcze nie głosują. One zapłacą za niespłacalne pożyczki naszego pokolenia. Zapłacą również inwestorzy zagraniczni, którzy kupują obligacje rządu amerykańskiego. To oni zostaną z diabelską flaszką w ręku. A jeśli odmówią kupna coraz mniej wartościowych papierów wartościowych rządu Stanów Zjednoczonych, to z diabelskiej flaszki wypłynie na świat hiperinflacja i załamie porządek społeczny. Nastanie globalna Republika Weimarska. Jakie aktywa pozostaną zrujnowanemu supermocarstwu? Jakie desperackie ruchy może wykonać dla przeżycia?

Są tacy w Ameryce, którzy już opuszczają miasta. Jeśli będą zakłócenia w dostawie energii elektrycznej, to wieżowce staną się niemieszkalne. Jeśli poważnie wzrośnie bezrobocie, ulice opanują bandyci. Ludzie przezorni gromadzą suchy prowiant, wodę, broń i amunicję. Pozbyli się akcji, obligacji skarbowych i gotówki. Oprócz tego, co im potrzeba na bieżące wydatki, nie mają pieniędzy, majątek trzymają w złocie, lokacie wypróbowanej przez milenia katastrof.

Tylko jeden z kandydatów na prezydenta w ostatnich wyborach sprzeciwiał się wykupowi złych aktywów przez rząd. Mówił, że trzeba płacić rachunki zamiast ciągle przesuwać termin. Ostrzegał rodaków przed finansowym dniem sądu. Wszelako Ron Paul przegrał z kretesem. Jego kazania na Kapitolu padły na głuche uszy. Brzmiał jak oszołom. Jak prorok apokalipsy.

[srodtytul]***[/srodtytul]

[i]Najświętsza Panienko, Jezu Chryste, ratuj! Ale Sarmata nie jest taki naiwny, na jakiego się stroi. Wprawdzie myśli, że świat może uratować cud albo łaska, ale co to jest cud – trzeźwo pyta? Cud to tylko nieznana jeszcze technologia. Łaska zaś objawia się jedynie w natchnieniu wynalazcy.[/i]

Siadł Sarmata na ławie i liczy. Nie zna się na pieniądzach, a chce ocenić kryzys finansowy. Wie, że trzeba zasiać, żeby zebrać i sprzedać. Czerepem szlachciury chce pojąć nowojorskich bankierów, potomków karczmarzy z rodzinnej wsi, którzy go przerastają sprytem o głowę. Albo dwie. I tak zaczyna rachunek cudzego sumienia:

Co bardziej przenikliwi klienci Bernarda Madoffa musieli podejrzewać, że wypłaca im się sute dywidendy z nowych wpłat kolejnych inwestorów, miast z udanych operacji na giełdzie. Matematyczny model, który „kochany Bernie” podał w prospekcie swojego funduszu, nie zapewniał tak wysokich zysków. Dochody były za dobre, żeby były prawdziwe. Ale były za wysokie, żeby z nich zrezygnować. Mądrzejsi inwestorzy brali udział w piramidzie Ponziego, czyli rabunku, przejmując pieniądze inwestorów naiwnych. Jednak nie pójdą do więzienia, bo to nie oni złamali prawo stanowione, ale Madoff. Złamali jednak prawo moralne: bez pracy nie ma kołaczy.

Pozostało 90% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy