O granicy dopuszczalnej obrony zaatakowanego słowem decydują okoliczności zdarzenia.
Zaatakowany, choć jest osobą publiczną, ma też prawo powoływać się na działanie w obronie uzasadnionego interesu społecznego. To sedno czwartkowego wyroku Sądu Najwyższego (V CSK 482/12).
Ostra dyskusja
Kwestia ta wynikła w sytuacji dość typowej np. dla posiedzeń zgromadzeń spółdzielczych, a w tym wypadku Rady Miasta Bielska-Białej.
Urszula K., powódka, to biznesmenka, która zarzucała Jackowi K., prezydentowi tego miasta, na sesji rady miasta niegospodarność, brak dbałości o sprawy miasta, szczególnie staranności w prowadzeniu sprawy sądowej o zwrot byłym właścicielom kamienicy, w której miała restaurację. Zakończyła się ona oddaniem budynku. Na sesję sprowadziła regionalną telewizję, więc atmosfera była jeszcze bardziej napięta.
Odpierając zarzuty, prezydent zrewanżował się wypowiedzią, że sama Urszula K. nie jest w porządku wobec miasta, że winna jest gminie 200 tys. zł zaległości czynszowych (choć ponoć wynosiły one 119 tys. zł) z czterech lokali restauracyjnych (choć powódka miała ich trzy). Za te nieścisłości Urszula K. pozwała prezydenta, domagając się przeprosin i 200 tys. zł zadośćuczynienia, zarzucając prezydentowi nie tylko podanie nieprawdy, ale także naruszenie prywatności obywatelki.