Chociaż lista przedsiębiorstw przeznaczonych do prywatyzacji została sporządzona w połowie 2008 r., a np. polska delegacja rządowa otrzymała ją w lutym 2009 r., to dopiero teraz Aleksander Łukaszenko zdecydował się rozpowszechnić ją w Europie Zachodniej. Lista tych przedsiębiorstw stała się hitem targów przemysłowych w Hanowerze.
Uwzględnia właściwie wszystkie kluczowe firmy: duży rybny kombinat z Brześcia, fabrykę obuwia z Homla, fabryki łożysk z Mińska i elektroniki z Grodna. Są wśród nich zatrudniające 20 osób biura projektowe i poszukiwania kopalin, ale i mające po prawie 2 tysiące pracowników fabryki dźwigów z Mińska czy maszyn z Grodna.
Zapędy potencjalnych chętnych może wyhamować to, że Łukaszenko daje zagranicznym inwestorom możliwość kupienia tylko 25 proc. udziałów w podmiotach z listy. A taki pakiet nie daje wpływu na zarządzanie firmą.
Władimir Skworcow, ambasador Białorusi w Niemczech, zapewniał w Hanowerze, że gospodarka kraju jest stabilna. – Gdy zaczniemy dostawać strumień środków finansowych, to dalej będziemy się stabilnie rozwijać – powiedział.
Jednak w tym roku Białoruś dramatycznie potrzebuje zagranicznego kapitału. Izolowana przez lata państwowa gospodarka traciła zagranicznych klientów na swoje produkty i białoruski dyktator musiał nie tylko zgodzić się na warunki kredytowe Międzynarodowego Funduszu Walutowego (pożyczył 2 mld dol.), ale także wybłagać w Rosji kolejne 1,5 mld dol. Na początku roku bank centralny zdewaluował białoruskiego rubla o 22 proc.