Wśród wielu polskich menedżerów Indie i Chiny jawią się głównie jako miejsce inwestycji lub sourcingu ze względu na niskie koszty siły roboczej. Ewentualnie jako źródło pozyskania pracowników na budowy autostrad. Taki obraz nie oddaje w rzeczywistości. Dziś kraje azjatyckie powoli przesiadają się na drugą stronę przy stoliku negocjacyjnym. Indyjskie i chińskie konglomeraty wchodzą na rynek europejski, w tym polski, i nasze firmy muszą z nimi konkurować na własnym podwórku. Co więcej, nierzadko są przez nie przejmowane.
Zestawiając dane opisujące gospodarkę Chin i Indii, musimy przyznać, że mają one prawo i siłę odgrywać coraz większą rolę w globalnej gospodarce. Połączone populacje obu krajów stanowią ponad jedną trzecią populacji świata – łącznie 2,4 mld. Oba państwa rozwijają się w szybkim tempie: średni wzrost ich PKB w ostatnich pięciu latach przekracza 7 proc., podczas gdy Polski średni 4 proc. Oba kraje jednak nadal pozostają daleko w światowym rankingu państw pod względem PKB na mieszkańca (poza pierwszą setką), jednak jeśli tempo wzrostu zostanie utrzymane, ta luka ma szansę zniknąć: PKB na mieszkańca wzrosło w latach 2000 – 2005 o ponad 50 proc. w Chinach i o ponad 70 proc. w Indiach.
Strategicznym celem chińskich i indyjskich zagranicznych przejęć jest uzyskanie dostępu do rynków, marek, technologii i surowców. Drugi powód inwestycji związany jest pośrednio z Europą. Coraz więcej europejskich firm decyduje się na założenie spółek joint venture w Chinach i Indiach. Takie spółki oczekują od lokalnych dostawców wysokiej technologii i jakości. By sprostać wymaganiom, dostawcy z kolei albo sami zawierają spółki joint venture z podmiotami europejskimi, albo decydują się na ich przejęcie.
Błędem byłoby jednak patrzeć na Chiny i Indie łącznie – występują bowiem między nimi różnice. Kluczowa dotyczy siły stojącej za wzrostem gospodarczym. W Chinach siłą napędową jest silny rząd i centralne planowanie. Rząd chiński sformułował strategię obecności za granicą, która zachęca chińskie firmy do ekspansji zagranicznej m. in. przez złagodzenie przepisów dotyczących zagranicznych przejęć. Celem jest zapewnienie dostępu do sieci dystrybucji, marek (jak w przypadku IBM Lenovo) i technologii koniecznych, by rozszerzać sprzedaż zagraniczną. W przypadku Indii z kolei za rozwojem gospodarki stoją prywatni przedsiębiorcy.
Odmienność można też dostrzec w głównych sektorach, w których są aktywni inwestorzy z obu krajów. W Europie Chińczycy dotychczas koncentrują się na przemyśle maszynowym i telekomunikacyjnym. W Niemczech chińskie podmioty wykupiły w 2005 r. cztery spółki z branży maszynowej: Waldrich Coburg, Zimmermann, Kelch i Heikel. Kupującymi są zazwyczaj wielkie konglomeraty – np. Shenyang MachineTool Co., w momencie gdy przejmował Shiess w 2006 r., wykazywał 350 mln euro ze sprzedaży i zatrudniał 10 tys. pracowników. Poziom bezpośrednich inwestycji chińskich w Polsce w czterech ostatnich latach miał wartość 60 mln euro. Wyraźnie widać, że rośnie apetyt chińskich przedsiębiorców na obecność u nas. Na razie chińskich spółek jest na tyle niewiele, że trudno mówić o preferencjach inwestorów dla konkretnych branż.