Mniej więcej od roku, czyli od wyborów samorządowych, w działaniach Prawa i Sprawiedliwości wyraźny był rys politycznego uspokajania centrowych wyborców. Wyciągając wnioski z wyniku wyborczego w miastach – głównie dzięki wysiłkom premiera Mateusza Morawieckiego – rozbrajano temat Polexitu. Znowelizowano ustawę o Sądzie Najwyższym, co zatrzymało kadrową czystkę, którą chciał przeprowadzić PIS. Cel był jasny – przekonać umiarkowanych wyborców, że PiS wcale nie jest partią skrajną, lecz że dzięki jej rządom Polakom żyje się lepiej. A zarzuty o autorytaryzm czy łamanie demokracji, były przykrywane wskazywaniem, że gospodarka rośnie, bezrobocie spada, a w kieszeniach zwykłych obywateli jest coraz więcej pieniędzy do wydania. Oczywiście PiS nie był tu spójny, równocześnie toczył wojnę ideologiczną pod hasłem obrony wartości przed LGBT, zaś telewizja publiczna każdego dnia biła kolejne rekordy.
Ale efekty były widoczne – Jarosław Kaczyński zaczął rosnąć w sondażach zaufania, zmienił wizerunek z niebezpiecznego mściciela o dyktatorskich zapędach, który chce wyprowadzić Polskę z Unii, na dobrotliwego starszego pana, dzięki któremu dzieci przestały niedojadać, a polska wieś zaczęła płynąć mlekiem i miodem. Rekordowy wynik PiS w majowych wyborach europejskich też był efektem przyjęcia tej strategii. PiS zrozumiał bowiem, że radykalizując przekaz solidnie mobilizuje swoich przeciwników, lepiej więc oprzeć kampanię na straszeniu opozycją, która odbierze to, co PiS dał Polakom, niż jazdą po bandzie i nieustannym politycznym napięciem.
Pod tym względem ostatnie tygodnie są dla PiS fatalne. Przykład najnowszy. Na środę PiS zaprasza dziennikarzy na konferencję dotyczącą afery paliwowej w czasach rządów PO-PSL. Rano tego dnia CBA zatrzymuje prezesa Orlenu z czasów Platformy i kilku innych były pracowników paliwowego giganta, by uzupełnić zarzuty. Zbieg okoliczności? Nawet jeśli, to fatalny dla PiS, bo przywodzi na myśl lata 2005-2007, gdy właśnie takie zagrania doprowadziły do spektakularnej porażki z PO. Tę atmosferę dodatkowo zagęszcza dyskusja o superprogramie pozwalającym na inwigilację każdego smartfona Pegasus, który polskie służby miały kupić za ciężkie miliony złotych. Podobny efekt miała afera z grupą hejterską przy ministerstwie sprawiedliwości – dająca opozycji argument, że obecna władza nie cofnie się przed niczym, by uderzyć w osoby krytykujące jej poczynania.
Dlaczego to dla PiS takie niebezpieczne? Przecież politycy partii rządzącej cały czas przekonują, że sondaże są dla nich niezwykle łaskawe, że po żadnej z afer poparcie nie spadło. Mało tego, badania pokazują, że wyborcy Zjednoczonej Prawicy są zmobilizowani.
Sęk w tym, że te wydarzenia można interpretować jako pokazanie zamordystycznych tendencji obecnej władzy. Niweczą one przekaz kierowany do elektoratu centrowego, że nic się nie dzieje, że PiS nie jest wcale taki zły, że tylko totalna opozycja histeryzuje o zagrożeniu dla demokracji.