3 września 1914 r. papiescy krawcy wylewają z siebie siódme poty. Żadna z przygotowanych przez nich białych sutann, nawet ta w rozmiarze S, nie pasuje na wybranego na konklawe elekta. Na dodatek szczupła sylwetka kardynała Giacomo della Chiesa idzie w parze z wyjątkowo niskim wzrostem – tylko 155 cm. Jego wybór pachnie sensacją. Zaledwie dwa miesiące wcześniej otrzymał kapelusz kardynalski uprawniający go do udziału w konklawe. Tymczasem po trzech dniach i dziesięciu głosowaniach opuszcza je w przydługawej i za szerokiej białej sutannie. Nowy papież, który przybiera imię Benedykt XV, reprezentuje wprawdzie godność monarszą, ale urzeka osobistą skromnością. Wkrótce będzie można zobaczyć, jak w ogrodach watykańskich pcha wózek inwalidzki z bratem, którego po wylewie ściągnął do Watykanu.
Nowy pontifeks w ogóle zdaje się obcym elementem w łonie Kościoła. Wszędzie chrześcijanie dają się porwać bogowi wojny. Monarchia Habsburgów z arcykatolickim cesarzem Franciszkiem Józefem wypowiedziała wojnę prawosławnej Serbii. Niemiecka armia ewangelickiego Wilhelma II wlewa się do katolickiej Belgii. Jej ofiarą staje się ludność cywilna. Płonie kolebka humanizmu europejskiego, najstarszy we Flandrii katolicki uniwersytet w Lowanium. Chrześcijańska Francja powstrzymuje teutońską nawałnicę w Wogezach. Na Bliskim Wschodzie, w Syrii i Libanie, Turcy osmańscy urządzają krwawą jatkę tamtejszym chrześcijanom. Wszędzie monarchowie „z bożej łaski" i rządzący politycy wysyłają podwładnych w ramiona śmierci. Przekonani o słuszności swojej sprawy i krótkim czasie trwania wojny. „Nim w jesieni spadną liście, wrócicie do domów" – tak z początkiem sierpnia 1914 r. cesarz Wilhelm zapewnia udające się na wojnę pułki. Duchowni błogosławią maszerujące na front oddziały, świecą karabiny i armaty. W kościołach rozbrzmiewają modły o zwycięstwo własnego oręża, wieże kościelne kołyszą się od marsjańskiego bicia w dzwony. Dwie trzecie katolików świata jest uwikłanych w globalny konflikt: 124 mln po stronie ententy, 64 mln po stronie państw centralnych.
Jedynie z Watykanu rozlega się głos wzywający do zaprzestania krwawej młócki. Benedykt XV toczącą się wojnę przeżywa jak osobistą tragedię. Dlatego koronacja papieska nie odbywa się z fanfarami w monumentalnej bazylice św. Piotra, ale w ciszy Kaplicy Sykstyńskiej. Dwa miesiące po objęciu urzędu i trzy po wybuchu I wojny światowej ogłasza encyklikę, w której wzywa do zakończenia morderczych zapasów i potępia nacjonalizm. Pół roku później deklaruje neutralność Watykanu wobec obydwu stron zbrojnego konfliktu. Jako ojciec wszystkich katolików nie może przecież opowiedzieć się po żadnej ze stron. Tak w odmętach I wojny światowej papież uczynił Watykan pokojowym mocarstwem i napędzającą światowy pokój sprężyną.
Drugi Czerwony Krzyż
Benedykt XV nawiązywał do XIX-wiecznej pacyfistycznej tradycji Watykanu, kształtując jej oblicze w sekularyzującym się i wielowyznaniowym świecie. Chociaż Państwo Kościelne do końca swoich dni w 1870 r. było uprawnione do prowadzenia polityki także na drodze oręża, to już podczas wojen napoleońskich papież częściej trzymał w dłoniach gałązkę oliwną niż miecz. I odmówił przystąpienia do blokady kontynentalnej wymierzonej w Wielką Brytanię. Jeszcze większe rozczarowanie wywołała u Włochów odmowa papieża Piusa IX (1846–1878) dla wsparcia ich narodowowyzwoleńczej walki przeciwko Habsburgom. Pacyfistyczna linia Watykanu, forsowana konsekwentnie przez kolejnych papieży, w tym zwłaszcza Leona XIII (1878–1903), nie przypadła do gustu europejskim mocarstwom. Najbardziej Królestwu Italii, które nie dopuściło Watykanu do uczestnictwa w konferencjach pokojowych w Hadze w 1899 i 1907 r. A po przystąpieniu do I wojny światowej wymogło od swoich nowych sojuszników, Anglii, Francji i Rosji, wykluczenie Stolicy Apostolskiej z rokowań pokojowych w Wersalu.
Tymczasem Benedykt XV przez cały okres wojny starał się nie tylko przywrócić pokój, ale i zapewnić ofiarom walk pomoc humanitarną. Papieskie nuncjatury wyszukiwały zaginionych na frontach oficerów i żołnierzy, żyjącym dostarczały żywność i lekarstwa. Romain Rolland nazwał Watykan w latach wojny „drugim Czerwonym Krzyżem". By zachować pozycję neutralnego rozjemcy oraz zagwarantować wewnętrzną jedność Kościoła, papież jak ognia unikał komentowania bieżących wydarzeń na froncie czy potępiania niekwestionowanych aktów gwałtu i przemocy. Stąd długo wstrzymywał się z napiętnowaniem wszczętej przez Niemcy wojny podwodnej, naruszającej międzynarodowe konwencje, gdyż wymierzonej w cywilny transport morski.