Powrót peerelowskiej narracji

W działaniach antykomunistycznego podziemia zdarzały się epizody, których usprawiedliwić się nie da. A jednak to nie była „wojna domowa", w której racje można uznać za wyrównane. I nikt, kto był uczciwym polskim patriotą, tak tego wtedy nie widział – pisze publicystka.

Aktualizacja: 08.03.2016 23:49 Publikacja: 07.03.2016 19:28

Ikoniczne zdjęcie Żołnierzy Wyklętych. Partyzanci z 5. Wileńskiej Brygady AK. Pierwszy z lewej Zygmu

Ikoniczne zdjęcie Żołnierzy Wyklętych. Partyzanci z 5. Wileńskiej Brygady AK. Pierwszy z lewej Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”

Foto: Mikołaj Sprudin/Fundacja Ośrodka KARTA

Ale ja jestem naiwna... Myślałam, że sformułowanie, iż w latach powojennych toczyła się w Polsce „wojna domowa", to jakieś przejęzyczenie w ustach normalnego uczciwego człowieka. Myślałam, że tak mogła mówić tylko propaganda PRL, a obecnie co bardziej dogmatyczni lewacy. Ewentualnie, że to określenie służy do usprawiedliwiania „błędów życiorysowych" przodków niektórych wypowiadających się...

Bo przecież jest absolutnie jasne, że do żadnej wojny w Polsce powojennej by nie doszło, gdyby nie to, że wkroczyła tu Armia Czerwona, zainstalowała KRN, PPR i stworzyła ich zbrojne ramię w postaci UB i KBW... Jasne, że stworzyła je w przytłaczającej większości z tubylców, niemniej, zwłaszcza w tamtym czasie, miały one w pełni charakter władzy kolonialnej, całkowicie marionetkowej, niesuwerennej.

Nowy „pomnik utrwalacza"

Tymczasem po dokładniejszym przejrzeniu internetu zorientowałam się, że to jakaś nowa „kontrnarracja". Im bardziej czczeni są żołnierze powojennego podziemia antykomunistycznego, zwani Żołnierzami Wyklętymi, im szerzej rozwija się wokół nich coś, co niekiedy przybiera wręcz przesadną postać świeckiego kultu – tym dalej w kierunku komunistycznej propagandy cofa się narracja przeciwna.

Dość dobrym przykładem tego podejścia był tekst napisany na blogu przez Jerzego Sosnowskiego. Otóż, nieco upraszczając, stwierdził on, że wówczas sytuacja w Polsce była tak skomplikowana, a ludzkie wybory niekiedy tak nieoczywiste, że nie możemy w tej sprawie wypowiadać żadnych klarownych sądów moralnych. Należy po prostu ubolewać nad wszystkimi ofiarami i tyle. Jeden z lubianych i „śledzonych" przeze mnie komentatorów na Twitterze wręcz zaapelował o uczczenie wszystkich, którzy zostali wówczas zabici „po wszystkich stronach"... Od tego już tylko krok do ponownego postawienia „pomnika utrwalacza" na Osi Saskiej w Warszawie.... No, może po niewielkiej modyfikacji napisu. I po co myśmy ten pomnik rozbierali?...

Słuszność po jednej stronie

Jasne jest dla mnie, że należy próbować poznać i zrozumieć historie i nawet na masowy użytek (gdzie zawsze się nieco upraszcza) nie tworzyć mitów zbyt odbiegających od historycznej rzeczywistości. Partyzantka, zwłaszcza długotrwała, nigdzie nie jest zjawiskiem miłym i lubianym. Tak było nawet w o wiele bardziej jednoznacznej sytuacji okupacji niemieckiej. Zazwyczaj opiera się na rekwizycjach i na mało subtelnej władzy siły.

Pięć lat koszmarnej wojny to aż nadto, by życie staniało, a część co mniej odpornych zapomniała co to skrupuły i się zdemoralizowała. W dodatku partyzantka powojenna występowała często przeciw pobratymcom, bo to z nich rekrutowali się ubecy i PPR-owcy, a to samo w sobie jest zawsze jeszcze bardziej kosztowne moralnie niż wojna z zewnętrznym wrogiem. (Warto pamiętać, że gdy w czasie okupacji niemieckiej powstawał oddział, który miał likwidować konfidentów we własnych szeregach, dowództwo ZWZ-AK nie chciało do tej roli skierować batalionów harcerskich, uważając, że nie jest to ten rodzaj walki, w którą powinni się angażować młodzi ludzie).

Więcej: trzeba przyznać, że w działaniach antykomunistycznego podziemia zdarzały się epizody (takie jak morderczy rajd „Burego" na Podlasiu czy odwetowe pacyfikacje ukraińskich wsi), których absolutnie usprawiedliwić się nie daje. Ale mimo wszystko to nie była „wojna domowa", w której racje można uznać za wyrównane. I praktycznie nikt, kto był uczciwym polskim patriotą, dowolnego politycznego kierunku, wówczas tak tego nie widział.

Mógł jak mój dziadek, akowiec i powstaniec, współpracownik przedwojennego wywiadu, uważać dalszą walkę za całkowicie beznadziejną i wręcz bezsensowną, a siłę Sowietów za przemożną; mógł jak peeselowcy podejmować zmagania na gruncie politycznym, próbując walczyć w wyborach; mógł jak okupacyjny akowski as wywiadu Kazimierz Leski „Bradl" ruszyć jako inżynier do odbudowy potwornie zniszczonego kraju; ale nie mógł mieć wątpliwości, że ta walka, która się toczy, to walka z narzuconym reżimem. W związku z tym nie ma w niej żadnej symetrii. Wiadomo, po czyjej stronie jest generalna słuszność. Nie przypadkiem referendum 3 x tak komuniści musieli tak dokumentnie sfałszować. Ono nijak nie wychodziło po ich myśli.

Mordercy bez kary

To, że po tylu latach peerelowska narracja odbija się nam czkawką bardzo źle świadczy o mentalnej kondycji Polaków. Czasem niektórzy moi polemiści argumentują, że popełniam błąd, w sposób zniuansowany opisując powojenne podziemie zbrojne i ostro wypowiadając się w sprawie popełnionych na Podlasiu zbrodni „Burego". Ich zdaniem nie możemy przyznawać, że którykolwiek z Żołnierzy Wyklętych zrobił coś złego, bo „druga strona" tylko na to czeka. Zaraz się okaże, że te bestialskie śledztwa, bezimienne mogiły były na darmo, że nie było żadnych żołnierzy i partyzantów, że byli tylko pomyleni bandyci...

Niestety, faktycznie wygląda na to, że narracja odbrązawiaczy Żołnierzy Wyklętych idzie dokładnie w tę stronę. A jest tym łatwiejsza, że niemal żadnemu ze stalinowskich katów w wolnej Polsce nie spadł włos z głowy. Naczelny prokurator wojskowy z lat 1950–1955 Stanisław Zarakowski, kat naczelny, zmarł nieniepokojony w 1998 roku, a sędzia wojskowego sądu Mieczysław Widaj o mało nie został pochowany na katolickim cmentarzu, tuż obok bezimiennego grobu swoich ofiar. Nikt nie potraktował ich jak ludzi, którzy popełnili zbrodnie sądowe.

Skoro tym mordercom nie należała się kara, to może i ich ofiarom nie należy się jakieś specjalne uczczenie? Może lepiej pisać, ot tak, o „wszystkich zabitych po obu stronach". Takie mamy od lat status quo, a siła status quo jest wielka...

Autorka jest dyrektorem TV Biełsat

Ale ja jestem naiwna... Myślałam, że sformułowanie, iż w latach powojennych toczyła się w Polsce „wojna domowa", to jakieś przejęzyczenie w ustach normalnego uczciwego człowieka. Myślałam, że tak mogła mówić tylko propaganda PRL, a obecnie co bardziej dogmatyczni lewacy. Ewentualnie, że to określenie służy do usprawiedliwiania „błędów życiorysowych" przodków niektórych wypowiadających się...

Bo przecież jest absolutnie jasne, że do żadnej wojny w Polsce powojennej by nie doszło, gdyby nie to, że wkroczyła tu Armia Czerwona, zainstalowała KRN, PPR i stworzyła ich zbrojne ramię w postaci UB i KBW... Jasne, że stworzyła je w przytłaczającej większości z tubylców, niemniej, zwłaszcza w tamtym czasie, miały one w pełni charakter władzy kolonialnej, całkowicie marionetkowej, niesuwerennej.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Matlak: Czego Ukraina i Unia Europejska mogą nauczyć się z rozszerzenia Wspólnoty w 2004 r.
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił