Kariera Macieja Zięby

Zawsze odnosił sukcesy. Jako opozycjonista, dziennikarz, prowincjał dominikanów, liberalny konserwatysta. Najnowsza życiowa rola ojca Macieja Zięby – tworzenie Europejskiego Centrum Solidarności – kończy się porażką

Publikacja: 18.09.2010 01:01

Kariera Macieja Zięby

Foto: Reporter, Donat Brykczyński Donat Brykczyński

Nie chodzi o to, że kazano mu odejść. Tak naprawdę skazano go na odejście w upokorzeniu. W ubiegły weekend „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł „Zrób to dla Gdańska, Macieju”. „To prawda z tym alkoholem? – pytają dziennikarze. – Prawda – odpowiada po chwili milczenia”. Dalej, jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, następuje wyliczanka symptomów choroby. Artykuł wywołał szok. Ojciec Maciej Zięba przyznaje: – To śmierć publiczna.

W kilka dni później na stronie internetowej Europejskiego Centrum Solidarności zawisło oświadczenie dyrektora Macieja Zięby, że tekst w „GW” zawiera wiele pomówień: „Jest to w moim przekonaniu fragment już wcześniej przygotowanej kampanii prasowej skierowanej albo przeciwko mnie, albo ECS jako instytucji”.

Dowodem na to mają być losy wywiadu, który w sierpniu przeprowadził z ojcem Ziębą dziennikarz „Gazety Wyborczej” Rafał Kalukin. Tekst nigdy się nie ukazał. Zdaniem Zięby wstrzymał go zastępca redaktora naczelnego „GW” Jarosław Kurski. Rafał Kalukin odmawia w tej sprawie komentarza.

Oficjalny powód dymisji to fiasko zorganizowanego przez Centrum niezwykle kosztownego koncertu z okazji 30. rocznicy powstania „Solidarności”. Jednak Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz mówi: – Koncert to była kropla, która przelała czarę goryczy. Rozmiary klęski da się ująć w jednym stwierdzeniu internauty: „Mit prysł”.

I dziś już nikt nie chce pamiętać, dlaczego trzy lata temu ojciec Maciej Zięba wszystkim wydawał się wymarzonym kandydatem na stanowisko dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności.

[srodtytul]Wymarzony kandydat[/srodtytul]

Na stronach internetowych Gdańska są jeszcze zdjęcia z pierwszej konferencji prasowej. Wyprostowani politycy w eleganckich garniturach, pod pachami teczki z tekstami przemówień. Na ich twarzach maluje się poczucie satysfakcji i ulgi. Zapowiadają budowę gmachu Centrum. „Projekt został ostatnio wpisany na listę projektów kluczowych, które otrzymają wsparcie z funduszy unijnych.”

Poniżej zamieszczono CV szefa placówki. Związany z opozycją od wczesnej młodości, w 1978 r. był już wiceprezesem wrocławskiego KIK. Po Sierpniu ’80 został ekspertem dolnośląskiej „Solidarności”. Później – do momentu, gdy w sierpniu 1981 r. wstąpił do zakonu dominikanów – był szefem działu związkowego w „Tygodniu Solidarność”.

Druga część życiorysu poświęcona jest dokonaniom naukowym. Decyzja o przywdzianiu habitu nie zakończyła błyskotliwej kariery nieprzeciętnie inteligentnego opozycjonisty. U dominikanów zaczyna się interesować myślą liberalną. W latach 80. uczestniczy w Krakowie w spotkaniach organizowanych przez ojca Jana Andrzeja Kłoczowskiego. Z tych debat najbardziej zapamiętani zostali trzej dyskutanci: twórca polskiego konserwatywnego liberalizmu Mirosław Dzielski, obecny europoseł PiS prof. Ryszard Legutko i właśnie młody zakonnik Maciej Zięba.

Wkrótce ojciec Zięba robi doktorat, zostaje wykładowcą Papieskiej Akademii Teologicznej. Ale jeśli dziś jest osobą publiczną, jedną z najbardziej znanych i wpływowych w Kościele, to z powodu dokonań z lat 90. Wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych na stypendia w Catholic University of America i American Enterprise Institute w Waszyngtonie. Poznaje tam Michaela Novaka, filozofa, teologa, ekonomistę, autora robiącej zawrotną karierę książki „Duch demokratycznego kapitalizmu”. Spotyka także autora słynnej biografii Jana Pawła II Georga Weigla oraz twórcę wpływowego czasopisma „First Things” Richarda Neuhausa. „Stali się moimi wielkimi przyjaciółmi” – mówi Zięba.

[srodtytul]Chrześcijaństwo, demokracja, kapitalizm[/srodtytul]

Po powrocie ze Stanów, w trudnym okresie transformacji, rozgoryczenia przemianami, haseł „Balcerowicz musi odejść”, młody dominikanin cierpliwie tłumaczy, że nie ma rozdźwięku między nauką społeczną Kościoła a liberalizmem. Między kapitalizmem a wrażliwością na drugiego człowieka.

Bierze udział w międzynarodowych sesjach naukowych, pojawia się na konferencjach, panelach, dyskusjach. Wszędzie tam, gdzie poruszany jest temat relacji między Kościołem a liberalizmem, religią a systemem kapitalistycznym. Wydaje kilkanaście książek. – Bez wątpienia jest w Polsce taką postacią, jak Michael Novak dla Amerykanów i świata zachodniego – mówi Andrzej Sadowski, wiceprezes Centrum im. Adama Smitha. – Spopularyzował myśl, którą zapoczątkował Mirosław Dzielski, że nie ma wolnego rynku bez fundamentu moralnego. Chrześcijaństwo i wolny rynek czerpią z siebie i się uzupełniają.

Zdaniem Sadowskiego podważyło to popularną w latach 90. wśród liberałów tezę, że pierwszy milion trzeba ukraść. Zięba twierdził, że kapitalizm tworzą ludzie moralni. Do tego miał dar publicznych wystąpień – charyzmę, która przyciągała rzesze młodzieży. Dziś jego wychowankowie są znaczącymi ludźmi biznesu i życia publicznego. Drugą grupą, która do niego lgnęła, byli politycy, dziennikarze, działacze samorządowi. Na prestiżowych wykładach organizowanych przez utworzony przez ojca Ziębę Instytut Tertio Millennio, który miał przybliżać naukę Jana Pawła II, bywali m.in. Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Komorowski czy Rafał Dutkiewicz.

Jednak w czasach, kiedy wpływowe środowiska próbowały wykazać, że Kościół w Polsce dzieli się na tradycyjny i otwarty, z popularnym ojcem Ziębą był duży problem. Jego liberalizm nie polegał na postulatach rewolucji liberalnej w Kościele. Tu zawiódł wszystkich tych, którzy stawiali na niego jako na reprezentanta „Kościoła otwartego”. W sprawach obyczajowych jest niezwykle konserwatywny – jak Jan Paweł II. Pisywał w „Tygodniku Powszechnym” felietony, od których – jak mawiali zorientowani – papież zaczynał lekturę pisma. Krytykował w nich rozumienie liberalizmu jako wyzwolenia z wszelkich wartości.

Choć na początku współpracował z „Gazetą Wyborczą”, a nawet współtworzył dział „Arka Noego”, nie stał się ulubionym komentatorem spraw kościelnych gazety. Do tego stopnia, że w 2002 r. – w przeddzień jego wyboru na drugą kadencję na prowincjała dominikanów – „GW” wydrukowała manifest innego dominikanina, ojca Tomasza Dostatniego, który brzmiał jak exposé przełożonego dominikanów. Był to wyraźny sygnał, że środowisko „katolików otwartych” Ziębie nie kibicuje.

[srodtytul]Wielka prowincja[/srodtytul]

Silną pozycję w polskim Kościele ojciec Zięba zawdzięcza zakonnej funkcji. Przez osiem lat był prowincjałem dominikanów. – Z tego zakonu zrobił coś wielkiego – mówi ojciec Józef Puciłowski, który zna go od dziecka. W zgromadzeniu istniał podział pokoleniowy. Pierwsze wybory ojciec Zięba wygrał w 1998 r. dzięki głosom młodych, bo dla starszych był niemal progresistą. Później próbował zasypywać podziały. Ale konsekwentnie stawiał na rozwój intelektualny, wysyłał braci na zagraniczne stypendia. To za jego kadencji zakon miał wiele powołań. Do dominikanów szli ci, dla których Zięba – aktywny medialnie i społecznie – był wzorem. Nowi z kolei sprawili, że w dominikańskich kościołach dziś znajdują swoją drogę do Boga młodzi i wykształceni świeccy.

[wyimek]Dziś już nikt nie chce pamiętać, dlaczego trzy lata temu ojciec Zięba wszystkim wydawał się wymarzonym kandydatem na stanowisko dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności.[/wyimek]

O tajemnicy zarządzania prowincją ojciec Zięba mówił: „George Weigel podczas polskiej promocji książki »Świadek nadziei« zatrzymywał się w dominikańskich klasztorach. Po podróży zrobił niezwykle celną charakterystykę zgromadzenia i poszczególnych ludzi. Następnego dnia wrócił do rozmowy: Wiele już w Kościele widziałem. Ale muszę dodać jedno: oni wszyscy są szczęśliwi. I to był dla mnie miód na serce”.

Sielanka skończyła się wraz ze sprawą ojca Konrada Hejmy. Popularny dominikanin, pracujący z pielgrzymami w Watykanie, w miesiąc po śmierci papieża został ogłoszony przez IPN tajnym współpracownikiem. Leon Kieres, szef Instytutu, udostępnił ojcu Ziębie jego teczkę z archiwum Instytutu. Na konferencji prasowej prowincjał – zawsze opowiadający się za potrzebą lustracji – określił lekturę jako „porażającą”.

Sprawa ojca Hejmy podzieliła zakon. Otwarcie przeciw ojcu Ziębie wystąpił ojciec Jacek Salij. W obszernej publikacji udowadniał, że Konrad Hejmo został pomówiony. Prowincjała oskarżono o to, że nie broni współbrata. Że dał się wyciągnąć przed kamerę. – Na to wszystko nałożyły się zadawnione niechęci – mówi jeden z dominikanów.

„Demokracja to niesłychanie żmudny, labilny i czasochłonny system. Wielokroć bywamy nią bardzo zmęczeni, ale też zawsze jesteśmy z niej dumni” – tak ojciec Zięba pisał w książce „Unanimitas”, poświęconej duchowości dominikańskiej. Pod koniec drugiej kadencji – na więcej nie pozwalają reguły zakonu – przekonał się, że demokracja może również rozczarować. Zgromadzenie wystawiło mu ocenę negatywną. Krytykowali jego działania także przyjaciele. – Żeby mieć wpływ na zakon, chcieli wygrać wybory. Żeby wygrać, musieli się odciąć. To klasyczny mechanizm, ale po ludzku rozczarowujący. Przecież zakon to wspólnota ludzi, a nie partia polityczna – mówi jeden ze świeckich przyjaciół ojca Macieja.

[srodtytul]Ozon i adrenalina[/srodtytul]

Jednak w zakonie można usłyszeć, że to właśnie osobiste problemy przełożonego były pośrednio powodem negatywnej oceny, którą bracia wystawili mu za czas przewodzenia polskiej prowincji. Coraz wyraźniej było widać – i to dużo wcześniej, niż ojciec Maciej chce przyznać – że własne życie wymyka mu się z rąk. Że podejmuje decyzje lub – co gorsza – unika ich podejmowania z powodu problemów osobistych. Na uwagi przyjaciół, że powinien stawić czoło problemowi, reagował zrywaniem kontaktów. Włączał klasyczny mechanizm wyparcia.

Wydawcę tygodnika „Ozon”, biznesmena Janusza Palikota, ojciec Zięba poznał przez jednego z braci zakonnych. – Wydawał ciekawe książki, kilka razy rozmawialiśmy. I kiedyś pojawił się projekt tygodnika. Janusz wtedy miał inne poglądy, liberalno-konserwatywne, otwarte na Kościół – wspomina ojciec Zięba. W ocenie dawnych pracowników „Ozon” miał być dla niego instrumentem, który stworzy nowe środowisko.

Ojciec Zięba zapewnia: – Ja wspierałem powstanie „Ozonu”, ale nie byłem w redakcji. Inaczej wspomina to pierwszy zespół. Linia pisma zakładała, że tygodnik nie będzie miał silnej orientacji światopoglądowej. Ojciec Zięba jawił im się jako mentor, świetny organizator, niemal gwarancja sukcesu. Jednak zdaniem dziennikarzy ojciec szybko przeistoczył się w nieformalnego asystenta kościelnego. Zdarzało mu się domagać, by artykuły krytyczne wobec hierarchii kościelnej nie ukazały się w druku. Po kilku miesiącach, gdy widać było, że tygodnik nie odniósł oczekiwanego sukcesu wydawniczego, bez pożegnania się z poprzednim zespołem ściągnął następny. Sięgnął po ludzi „Frondy”. – Podobała mu się ich euforia – mówi jeden z pracowników „pierwszego »Ozonu«”. Widział w nich odpowiednik amerykańskich konserwatystów. Jednak pismo nie dało sobie rady na rynku. Zostało zawieszone po roku działalności.

Problem z czasem

Niektórzy przyczyn problemów ojca Zięby upatrują w gwałtownym spadku poziomu adrenaliny. Kiedy przez osiem lat był prowincjałem dominikanów, każda minuta miała znaczenie. Sekretarze nie byli w stanie upychać interesantów w drobne linijki jego kalendarza. Ciągle żył w rozjazdach. Kursował między Warszawą, Poznaniem, Krakowem, Paryżem, Tokio. Przyjaciołom opowiadał, że jak nie jest w podróży 250 dni w roku, to ma poczucie, że nic nie robi. Wyznawał wtedy: „Jeśli jestem w jednym miejscu trzy dni, to znaczy długo. Czasem z sekretarzem spotkam się na lotnisku. Przekażę teczkę, odbiorę materiały i lecę dalej. Mój dom jest tam, gdzie brewiarz i budzik” – mówił. I nagle zapanował spokój.

Na pomysł, by powołać go na dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności, wpadł Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. Ich znajomość zaczęła się, gdy ojciec Zięba, jako przełożony zakonu dominikanów, wystąpił do władz Gdańska o nieruchomość położoną przy klasztorze. Potem spotykali się, gdy ojciec Zięba przyjeżdżał do Gdańska na rekolekcje. – Zanim zaproponował mi funkcję dyrektora ECS, widzieliśmy się kilkanaście razy – mówi ojciec Zięba. – Miałem do niego zaufanie, choć nie określiłbym tych relacji jako przyjaźni. Wartość przyjaźni uważam za bezcenną i fundamentalną. Nie ma natomiast czegoś takiego jak przyjaźń polityczna.

Adamowicz mówi dziś z kolei: – Nie wiedziałem o problemach osobistych ojca Zięby. – Wcześniej proponował to stanowisko Aleksandrowi Hallowi i arcybiskupowi Tadeuszowi Gocłowskiemu. Obaj odmówili.

Prezydent Gdańska przyjechał do podwarszawskich Lasek, gdzie zakonnik przechodził rehabilitację w związku z chorobą biodra. – Przekonywał, że zgodziły się na mnie wszystkie środowiska zaangażowane w projekt. Że beze mnie Centrum nie ruszy – opowiada ojciec Zięba. Propozycję przyjął. Kiedy przyjechał do Gdańska w styczniu 2008 r., zamieszkał przy plebanii Bazyliki Mariackiej, bo w klasztorze przy kościele św. Mikołaja nie było miejsca. Funkcję duchowną próbował oddzielić od świeckiej strojem. Przychodził do Centrum w garniturze, bez koloratki. Kiedy tak filmowały go kamery, a dziennikarze tytułowali go „ojcem”, pojawiały się kąśliwe uwagi, że może to „ojciec chrzestny”, skoro już nie nosi habitu.

Do objęcia funkcji dyrektora ECS miał wszelkie predyspozycje. Wieloletnie doświadczenie menedżerskie – wyciągnął z długów wydawnictwo dominikańskie „W drodze” – umiejętność kierowania zespołem, autorytet wśród młodych pracowników.

[srodtytul]Polityczne żywioły[/srodtytul]

Jednak przez trzy lata pobytu na Wybrzeżu zdobył nie przyjaciół, ale wrogów. Statut ECS skazuje tę instytucję na klęskę. Zakłada, że decydują o niej minister kultury, wojewoda pomorski, urząd miasta Gdańska, NSZZ „Solidarność” i przedstawiciel Fundacji „Solidarności”. Dyrektor usytuowany jest więc na gorącym stołku. –Uznawałem, że wielość podmiotów pozwoli na zachowanie niezależności – mówi.

Wkroczył zatem między polityczne żywioły, z których każdy chciałby mieć wpływ na politykę historyczną: silne grono ludzi Platformy Obywatelskiej, do tego podzielone między ludzi Pawła Adamowicza i Sławomira Nowaka, środowisko Lecha Wałęsy, grupę Bogdana Borusewicza, a także środowisko Wolnych Związków Zawodowych, czyli Joannę i Andrzeja Gwiazdów, Annę Walentynowicz i Krzysztofa Wyszkowskiego.

Opinia była taka, że słabych pomijał, między silnymi starał się lawirować, by nie naruszyć ich interesów. Na to wszystko nałożyła się kwestia lustracji. – Między Europejskim Centrum Solidarności a Instytutem Pamięci Narodowej nie było kontaktów, choć wcześniej pełnomocnik do spraw tworzenia Centrum Sławomir Czarlewski zapowiadał, że jest na współpracę otwarty – mówi Sławomir Cenckiewicz, były pracownik gdańskiego IPN, autor (wraz z Piotrem Gontarczykiem) książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. Ta właśnie książka stała się dla byłego prezydenta kamieniem obrazy. Lech Wałęsa zarządził więc bojkot instytucji.

Ojciec Maciej przyznaje, że w zarządzaniu miał wiele swobody: – Podsuwano mi ludzi do pracy, ale odmówiłem. Stawiałem na młodych, ale trzon kierowniczy stanowili starsi, doświadczeni działacze. Uważałem, że trzeba łączyć rutynę z młodością. Młodzi ludzie nie czują biurokratycznych nawyków. To się sprawdziło.

Jednak problemy osobiste ojca Zięby ujawniły się już w miesiąc po objęciu urzędu. – Na oficjalnych i nieoficjalnych spotkaniach wielokrotnie słyszałem o chorobie alkoholowej dyrektora Centrum jako o argumencie za jego odwołaniem. Nie było to tematem poufnych, zakulisowych rozmów, ale sprawą publiczną – mówi Cenckiewicz.

Jego odwołania na samym początku domagać się mieli ludzie Wałęsy i środowisko arcybiskupa Gocłowskiego. Sprzeciwiał się Paweł Adamowicz. Potem to w Lechu Wałęsie i Jerzym Borowczaku ojciec znalazł obrońców. Prezydent Gdańska nie odpowiada jasno, dlaczego nie zdecydował się na odwołanie dyrektora, choć mógł to zrobić: – Udzielałem wszelkiej możliwej pomocy. Polecałem lekarzy, zorganizowałem opiekę i gorąco po przyjacielsku namawiałem ojca do terapii – mówi. Jeszcze w sierpniu o. Maciej Zięba dostał od urzędu miasta nagrodę za sprawowanie funkcji.

Jednak już przed koncertem, który posłużył za argument przesądzający o dymisji dyrektora ECS, pojawiały się coraz liczniejsze słowa krytyki.

– Centrum krytykowano nawet za wystawę w Bundestagu i ustawienie fragmentu muru Stoczni w centrum Berlina. Uważam, że ta wystawa, to wielkie osiągnięcie naszego Centrum. A mur, dzięki jego położeniu na największym berlińskim deptaku, oglądają miliony turystów i mieszkańców Berlina. Ale krytykować można za wszystko – mówi ojciec Zięba.

Rozmowa prezydenta Adamowicza i dyrektora Macieja Zięby, która miała ostatecznie rozwiązać sprawę dyrektora Europejskiego Centrum Solidarności, odbyła się w gdańskim magistracie 7 września. Ojciec poprosił o parę dni do namysłu – mówi Adamowicz. Potem znów prosił o kolejnych kilka dni. Aż w weekend ukazał się w „GW” artykuł-apel: „Zrób to dla Gdańska, Macieju”.

– Mogę tylko powiedzieć, że nie rozmawiałem z tymi dziennikarzami. Nie będę oceniał pracy dziennikarzy jednej gazety na łamach innej – mówi prezydent Adamowicz.

[srodtytul]Jeśli Bóg i prowincjał pozwolą[/srodtytul]

Sam ojciec Zięba ocenia: – Rubikon został przekroczony, więc o tym mówię. Paweł Adamowicz pomógł mi znaleźć dobrego profesora terapeutę, który pomógł mi zrozumieć problem i nazwać rzeczy po imieniu. Przez parę lat koszmar się powiększał, a ja nie miałem pojęcia, że jestem chory, że to depresja. Nauczyłem się, że człowiek, jego psychika, ma granice wytrzymałości. To profesor po pewnym czasie doszedł do wniosku, że mój stan nie wymaga już naszych regularnych kontaktów, ale zawsze mogę na niego liczyć. Zgłaszam się więc, na moje życzenie, raz na parą miesięcy. Nazywam to „przeglądem okresowym”. Słowo depresja jako nazwa problemu ojciec Zięba akcentuje szczególnie dobitnie.

W 2000 r. przygotowywałam artykuł o prowincjale zakonu dominikanów. Wypowiadało się w nim liczne grono przyjaciół i znajomych. Intrygował rozmach, z jakim ojciec Maciej działa w przestrzeni publicznej, a jednocześnie wewnętrzny spokój i poukładanie, harmonia duchowa, którą osiąga w klasztorze. Tekst zatytułowałam „Szczęśliwy człowiek”. Co się stało ze „szczęśliwym człowiekiem” przez dziesięć lat? – Dużo się stało. Przyszły trudne doświadczenia. 20 lat bez urlopu, prawie inwalidztwo, śmierć Jana Pawła II, sprawa ojca Hejmo, która spowodowała, że odżyły zakonne podziały, zaowocowały depresją. Ale zarazem pomogły mi być bardziej empatycznym, lepiej rozumieć innych ludzi. Jestem znacznie bardziej doświadczonym człowiekiem. Ale nadal nie żałuję żadnego istotnego z wyborów, które musiałem dokonać – mówi dziś ojciec Maciej Zięba.

Teraz przed nim już tylko dokończenie rozpoczętych projektów ECS: zorganizowanie Forum Młodych, wystawy „Solidarność. Pokojowa rewolucja w Sejmie”, Stacji Gdańsk, wystawy na Zamku Królewskim w Warszawie, sesji „Solidarność i kryzys zaufania” na Uniwersytecie Warszawskim. Co dalej?

– Maciej to wybitny intelektualista. Ma jeszcze wiele do powiedzenia. Teraz ważne jest dla niego odbudowanie społecznego autorytetu – mówi ojciec Józef Puciłowski. A samego ojca Zięby plany na przyszłość?

– Mam już napisaną połowę poważnej książki. Dużo intensywniej będę pracował w Instytucie Tertio Millennio, w nim także „Solidarność” będzie w centrum mej działalności. Istotna różnica – powrócę do rekolekcji.

Wszystko to, oczywiście, jeśli Bóg i prowincjał pozwolą.

Nie chodzi o to, że kazano mu odejść. Tak naprawdę skazano go na odejście w upokorzeniu. W ubiegły weekend „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł „Zrób to dla Gdańska, Macieju”. „To prawda z tym alkoholem? – pytają dziennikarze. – Prawda – odpowiada po chwili milczenia”. Dalej, jakby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, następuje wyliczanka symptomów choroby. Artykuł wywołał szok. Ojciec Maciej Zięba przyznaje: – To śmierć publiczna.

W kilka dni później na stronie internetowej Europejskiego Centrum Solidarności zawisło oświadczenie dyrektora Macieja Zięby, że tekst w „GW” zawiera wiele pomówień: „Jest to w moim przekonaniu fragment już wcześniej przygotowanej kampanii prasowej skierowanej albo przeciwko mnie, albo ECS jako instytucji”.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
„TopSpin 2K25”: Game, set, mecz
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej