Znali ją nie tylko Rzymianie, ale chyba wszystkie cywilizowane ludy ciągle zmieniającego się świata. Nawet babiloński kodeks Hammurabiego miał swoją interpretację odpowiedzialności za szkodę. Według niej „... jeśli lekarz obywatelowi operację ciężką nożem z brązu wykonał i spowodował śmierć obywatela lub łuk brwiowy obywatela nożem z brązu otworzył i oka obywatela pozbawił, rękę utną mu". Inna z kolei mówiła, ze jeśli obywatel oko obywatelowi wybił, oko wybiją mu. Rzemieślnicy też nie mogli spać spokojnie, bo wielki prawodawca przyjął, że jeśli budowniczy wybudował komuś dom, a dzieła swego nie wykonał trwale i dom, który wybudował, zawali się i zabije właściciela, budowniczy poniesie karę śmierci. Jak widać reguły odpowiedzialności były dość brutalne. Powoli one łagodniały i stawały się coraz mniej karne a bardziej cywilistyczne. Świat szedł z postępem – zamiast krwi były pieniądze. Już 210 lat temu w Księstwie Warszawskim omawiana zasada obowiązywała w napoleońskiej wersji: „Wszelki jakikolwiek bądź czyn człowieka, który zrządza szkodę drugiemu, obowiązuje tego, z którego winy nastąpił, do wynagrodzenia szkody." Zawsze jednak chodziło o to samo. O sprawiedliwe ocenienie czynu lub zaniechania osoby fizycznej czy prawnej, które spowodowało szkodę majątkową, czy osobową. Dziś jest więc już prościej. Ważne jest to, ile się dostanie za doznaną szkodę w żywej gotówce. Albo ona wynagrodzi poszkodowaną osobę albo nie.

Sądowe wyroki i ugody czasami szokują wysokością odszkodowania zarówno w jedną jak i druga stronę. Są zbyt skromne – czyli niesprawiedliwe albo gigantyczne – czyli jakby nienależne. Poszkodowany chce naprawić szkodę, nie mieć nadzwyczajnych i nieprzewidzianych strat i dostać jak najwięcej. Natomiast winny spowodowania szkody także liczy na łaskawość niebios i niskie odszkodowanie. Za oblanie gorącą kawą w sieciówce, śmierć w wypadku drogowym, błąd lekarski, wypadek przy piecu hutniczym, zniszczenie auta w zderzeniu czołowym, zatrucie artykułem spożywczym czy środkiem medycznym, niewłaściwe ukształtowanie piersi czy ust podczas operacji kosmetycznej. Wszystko to kosztuje winnego lub jego ubezpieczyciela.

W takim kontekście warto przeczytać zamieszczony obok tekst Doroty Gajos „Ile kosztuje oszpecenie twarzy w salonie piękności".