Rz: Co roku polscy meblarze biją rekordy sprzedaży za granicę. Z drugiej strony branża mówi o spowolnieniu na rynku mebli dla klientów indywidualnych. Czy podobnie jest w segmencie mebli dla firm i instytucji, w którym działacie?
Roman Przybylski: Dziś nie czujemy spowolnienia. Trzeba jednak zaznaczyć, że działamy na wielu rynkach i poprzez wiele kanałów dystrybucyjnych. Nie widzimy różnicy w poziomie zamówień dużych korporacji czy w przetargach publicznych w Europie Zachodniej. Większe wahania występują w przypadku sprzedaży mebli przez naszych dystrybutorów mniejszym firmom. Tegoroczny lipiec był tam rzeczywiście nieco słabszy niż poprzednie sześć miesięcy, choć może to wynikać choćby z czynników urlopowo-pogodowych. Poziom zamówień na sierpień jest wysoki, nastroje są cały czas dobre.
Niemieccy ekonomiści wieszczą jednak koniec dobrej koniunktury. Tak złych nastrojów nie było od czasu kryzysu w strefie euro.
Nasi kontrahenci w Niemczech też są zaskoczeni ostatnio publikowanymi negatywnymi wskaźnikami. Są obawy o przyszłość w związku z ryzykiem wojen handlowych, ale na razie sami nie widzą żadnych symptomów pogorszenia sytuacji. Niemcy to nasz największy zagraniczny rynek. Osiągamy tam ok. 100 mln euro z 343 euro całkowitych rocznych przychodów (dane za 2017 r.). I cały czas widzimy potencjał wzrostu. Rynek mebli biurowych za Odrą jest mocno rozdrobniony. Choć jego wartość sięga 2,5 mld euro, to żaden gracz nie ma więcej niż 5–6 proc. Jest więc pole do pozyskania większego kawałka tortu – organicznie lub przez przejęcia.
Jesteście znani w Europie z akwizycji, ale ostatnio zawiązaliście spółkę joint venture z partnerem z Arabii Saudyjskiej – Stylis Dubai. Czas na zwrot w kierunku egzotycznych rynków?