To woda na młyn tych polityków, którzy od lat krytykują uprzywilejowaną ich zdaniem pozycję zagranicznych inwestorów w Polsce. Bo przecież nie dość, że już na wejściu dostają na zachętę różne ulgi i dotacje, to jeszcze potem niezbyt chętnie dzielą się zyskami z krajowym fiskusem.

Tutaj jak na dłoni widać praktyczne efekty globalizacji, która w ostatnich dekadach zmieniła sposób działania i struktury koncernów. Większość z nich traktuje nasz kraj jako element większej, regionalnej układanki. Manewruje więc jej poszczególnymi elementami z pomocą cen transferowych, opłat licencyjnych (stąd tak popularne zastępowanie krajowych marek globalnymi brandami) i innych księgowych zabiegów, po które chętnie sięgają też polskie firmy. Co prawda, działając na mniejszą skalę, nie mogą sobie pozwolić na tak zaawansowane operacje, jak globalni gracze.

Trudno się w tej sytuacji dziwić, że duże krajowe przedsiębiorstwa płacą więcej podatku CIT niż zagraniczne, korporacyjne spółki, które do mistrzostwa opanowały sztukę tzw. optymalizacji podatkowej. Możemy się pocieszyć, że ćwiczą ją od lat i to również w rozwiniętych krajach z bardzo sprawnie działającym fiskusem. Nie bez powodu operacje księgowo-podatkowe kilku koncernów stały się obiektem krytyki w części krajów Unii Europejskiej.

Może lepiej poszukać lekarstwa w uproszczeniu przepisów podatkowych – choćby w odpowiednio przygotowanym podatku obrotowym zamiast VAT? A na prostych, jasnych przepisach mogłyby skorzystać mniejsze firmy, które teraz często obrywają rykoszetem przy okazji walki fiskusa o uszczelnienie systemu.