Rośnie liczba procesów trwających ponad rok, a sądy w 2016 r. nie poradziły sobie z załatwieniem spraw, które do nich wpłynęły, nie mówiąc o pozbywaniu się zaległości. Mało optymistyczne są też dane Ministerstwa Sprawiedliwości dotyczące skargi na przewlekłość postępowania. W ciągu czterech lat: od 2012 r. do 2015 r., liczba skarg zarejestrowanych w sądach wzrosła o ponad 200 proc. – z 8,7 tys. do 18,1 tys. Rok 2016 też nie był dobry – do sądów wpłynęło ponad 16,5 tys. skarg. Budżet coraz więcej płacił też za opieszałość – średnio 3,2 tys. zł za sprawę.
Nie zawsze wina sądu
Najliczniejszą grupę stanowią skargi cywilne – 75 proc. ogółu wpływających w 2016 r. Drugie miejsce zajmują sprawy karne. Następne w kolejce są: gospodarcze, pracy i ubezpieczeniowe.
– Jeśli tak dalej pójdzie, zamiast inwestować w nowe etaty pomocnicze: asystentów czy urzędników, będziemy płacić odszkodowania. To błędne koło, bo niezadowolonych i roszczeniowych obywateli będzie coraz więcej – uważają sędziowie. Bronią się.
– Są czynności, na które sąd nie ma wpływu, np. doręczenie wezwania dla świadka – twierdzi sędzia Marcin Ptaszyński.
Przyznaje jednak, że temu, co najczęściej jest przyczyną przewlekłości, np. zbyt długiemu oczekiwaniu na opinię biegłego, sąd może zaradzić. Jak? Dyscyplinując eksperta.