W środę Timmermans przedstawił komisarzom swoją ocenę sytuacji i gotową opinię na temat Polski. Na razie jest ona tajna, zostanie upubliczniona, gdy zostanie formalnie zaakceptowana. A stanie się to automatycznie po 23 maja, jeśli do tego czasu nie nastąpi znaczący postęp. Strona rządowa sama przyznaje, że do poniedziałku nic wielkiego nie może się już wydarzyć, wydanie negatywnej opinii jest więc przesądzone.
W procedurze ochrony praworządności są trzy etapy. W pierwszym KE rozpoczyna dialog i prosi niezależne instytucje o ocenę sytuacji, a rząd o przedstawienie swoich argumentów. Kluczowy na tym etapie był krytyczny raport Komisji Weneckiej. Komisja Europejska sama niczego nie wymyśla, jej postulaty dotyczące Trybunału Konstytucyjnego są powtórzeniem zaleceń KW. Gdyby zostały one wdrożone, KE mogłaby zakończyć procedurę. Ponieważ jednak to nie nastąpiło i prawdopodobnie nie nastąpi do poniedziałku, KE zapowiada przyjęcie opinii.
To też ciągle pierwszy etap procedury, ale jej drugi krok: po dialogu jest formalna opinia. KE da Polsce dwa tygodnie na ustosunkowanie się do jej uwag, tym razem ma to być formalna odpowiedź, a nie seria spotkań i wymiany korespondencji. Jeśli odpowiedź będzie satysfakcjonująca i rząd obieca zmiany postulowane przez KE, sprawa zostanie zakończona. Jeśli nie, nastąpi drugi formalny etap, czyli wydanie konkretnych rekomendacji zmian.
Trzeci polega na wysłaniu wniosku do Rady Europejskiej (szefowie państw i rządów) o zajęcie się sprawą. Rada może jednomyślnie (z wyłączeniem zainteresowanego kraju) podzielić zastrzeżenia KE i uznać, że w Polsce doszło do naruszenia art. 2 traktatu o UE, czyli nieprzestrzegane są „wartości poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania praw człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości".
Decyzja o stwierdzeniu naruszenia prawa jest jednomyślna, ale już dla kolejnego kroku, czyli nałożenia sankcji w postaci zawieszenia prawa głosu dla danego kraju, wystarczy kwalifikowana większość.
Nikt jednak w Brukseli nie myśli o tym ostatnim etapie, który nazywany jest opcją atomową: istnieje po to, by wzbudzać strach, ale żeby nigdy z niej nie skorzystać.