Na wyniki przygotowań do sezonu należy patrzeć ostrożnie. Podczas ośmiu dni jazd każda ekipa realizuje swój harmonogram, a lista rzeczy do sprawdzenia jest długa. Samochody są w różnych stadiach przygotowania, w użyciu jest aż pięć różnych rodzajów opon, niewiadomą jest obciążenie paliwem czy tryb pracy silnika podczas każdego przejazdu. Zmieniają się także warunki – nie tylko z dnia na dzień, ale także podczas każdej sesji.
Dlatego pierwszą okazją do wiarygodnego porównania tempa tegorocznych konstrukcji będzie dopiero sesja kwalifikacyjna przed Grand Prix Australii (17 marca). Wówczas wszyscy kierowcy wyjadą na tor w takich samych warunkach i z takim samym celem: przejechania jednego okrążenia jak najszybciej. Stoper nie kłamie – ale dopiero wtedy, gdy wszyscy walczą o czas, a nie realizują programu przygotowań.
Podczas jazd pod Barceloną można oceniać jedynie ogólny obraz i wsłuchiwać się w komentarze przedstawicieli zespołów. Tu też trzeba brać poprawkę – niemal każdy próbuje maskować swoje rzeczywiste osiągi, jednocześnie chwaląc konkurencję.
Istnieją jednak niezawodne przesłanki, które pomagają ocenić formę ekip. Duży przebieg każdego dnia potwierdza niezawodność nowej konstrukcji i umożliwia zespołowi konsekwentne realizowanie założonego harmonogramu.
Z kolei częste powroty do alei serwisowej na lawecie bądź długotrwałe parkowanie w szczelnie zasłoniętym garażu sugerują kłopoty. Takie przygody dopadają też faworytów. Na otwarcie drugiej tury testów Ferrari spędziło większość poranka w garażu, gdzie mechanicy usuwali problemy z chłodzeniem. Z kolei Mercedes zatrzymał się na torze tuż po przerwie obiadowej – spadek ciśnienia w hydraulice skłonił ekipę do profilaktycznej wymiany całej jednostki napędowej. Tyle że przez poprzednie cztery dni obie ekipy nakręciły po prawie 3000 km. Tymczasem po spóźnionym starcie licznik Williamsa zatrzymał się na ledwie 400.