- Dakaru nie można wygrać pierwszego dnia, ale można go przegrać. Dziś zachowałem szczególną ostrożność, więc z wyniku jestem bardzo zadowolony - opowiadał na mecie Rafał Sonik. - Wróciłem na Dakar po dwóch latach od złamania nogi i sam fakt, że stanąłem na starcie można określić jako cud. Mam jednak nadzieję, że ten rajd nie będzie cudem, tylko będzie cudny. Pokonałem długą drogę i chyba nikomu nie muszę już niczego udowadniać. Chcę tylko z dnia na dzień sprawnie jechać po pustyni. Czyli robić to, co mnie pasjonuje od wielu lat.
Krakowianin nie uniknął niebezpiecznych sytuacji. - Wyprzedziłem dziś około 80 motocyklistów. Jeden z nich nie chciał odpuścić i zaczął się ze mną ścigać. W konsekwencji wywrócił się tuż przede mną. Musiałem ostro hamować i postawić quad w poprzek drogi, żeby nie przejechać mu po głowie. Skrajnie niebezpieczne zachowanie - relacjonował.
Poważny wypadek miał, jadący długo na drugim miejscu i ścigający lidera Ignacio Casale, Axel Dutrie. Francuza zabrał śmigłowiec medyczny. - Spodziewałem się, że kilku zawodników poniesie dziś fantazja. Sam jestem bardzo zadowolony z tempa, bo nie odbiegało ono od tego, w którym jeździłem w ostatnim sezonie Pucharu Świata. Nieco ponad 5 minut to niewielka strata w perspektywie ponad 7 tys. km, które wciąż przed nami - podkreśla Sonik.
W czołówce przyjechał też Kamil Wiśniewski (siódme miejsce), ale ominął jeden z punktów pomiaru czasu, co prawdopodobnie skończy się karą. Debiutujący w Dakarze Paweł Otwinowski jest 20., o dotarcie do mety walczył Arkadiusz Lindner.
W rywalizacji samochodów bardzo dobrą jazdę Kuby Przygońskiego i Timo Gottschalka przerwała awaria skrzyni biegów. - Po przybyciu ciężarówki serwisowej zamontowaliśmy nową skrzynię i ruszyliśmy dalej. Niestety ostatnie 100 km jechaliśmy po zmroku, co było dodatkowym utrudnieniem. Dobrze, że jesteśmy na mecie, ale strata jest bardzo duża - nie ukrywa Przygoński.