Zabezpieczenia sieciowe z angielska nazywane są firewall (dosł. ściana ognia). W Chinach system cenzury internetowej jest tak rozbudowany, że przypomina nie tyle ścianę ognia co Wielki Mur Chiński, który kiedyś miała bronić kraj przed najazdami barbarzyńców. Dziś takimi potencjalnymi wrogami są zagraniczne serwisy i koncerny IT.

Awarie chińskiego firewalla należą do rzadkości, nic więc dziwnego, że gdy w niedzielę wieczór nagle cenzura przestała działać, temat podchwyciły media na całym świecie. Usterka trwała krótko, bo od godz. 23:30 do 1:15 w nocy z niedzieli na poniedziałek. W tym czasie można było z terenu Chin kontynentalnych korzystać z wyszukiwarki Google za pośrednictwem głównej witryny google.com oraz wersji z Hongkongu, Wietnamu i Singapuru.

Firma z Mountain View nie komentuje na razie sprawy. Internauci w ciągu niecałych dwóch godzin niespodziewanej swobody zdążyli podzielić się swoją radością na forach społecznościowych. 

Wiele osób spodziewało się, że umożliwienie Chińczykom dostępu do Google może zwiastować polityczną odwilż. Szybko jednak okazało się, że wyłom w firewallu wynikał z tego, że system cenzurujący sieć nie zdążył na czas wykryć nowych serwerów Google, które właśnie oddano do użytku na terenie Azji.

Obecnie awaria nazywana jest "krótką chwilą szczęścia". Teraz wszystko wróciło już do normy - w Chinach wciąż nie można łączyć się z wyszukiwarką Google, korzystać z poczty Gmail czy oglądać video na YouTube. Firma czeka na pozwolenie ze strony chińskiego rządu na lokalną wersję sklepu z aplikacjami Play. Pekin blokuje także dostęp do Facebooka oraz Twittera.