W grudniu ub.r., tuż po zakończonym szczycie Rady Europejskiej (RE), na wspólnej konferencji z Viktorem Orbánem Mateusz Morawiecki ogłosił negocjacyjny sukces. Fundusz Odbudowy nie zostanie zawetowany, Polska otrzyma miliardy, zyska też pewność, że tzw. mechanizm fundusze za praworządność będzie aktywowany tylko w sytuacji, gdy faktycznie dojdzie do defraudacji środków UE.
W takim scenariuszu Polska, od lat piętnowana w UE za naruszanie zasad praworządności, niczego nie musiała się obawiać. Nieprawidłowości przy wykorzystaniu funduszy UE to u nas margines. Ustalenia z grudniowego szczytu, zawężające stosowanie rozporządzenia tylko do faktycznych wyłudzeń funduszy, są jednak jedynie deklaracjami politycznymi RE.
Czytaj także: Praworządność w funduszach do końca roku
Rozporządzenie daje szersze pole interpretacyjne. Teoretycznie pozwala zablokować wypłatę funduszy UE, jeżeli istnieje tylko domniemanie, że może dojść do wyłudzenia, bo kraj jest niepraworządny, a system sądowy upolityczniony. Takie rozumienie rozporządzenia od samego początku przyjęli, niechętni rządowi PiS, liberalni i lewicowi politycy Parlamentu Europejskiego. Domagali się aktywowania mechanizmu, abstrahując od ustaleń politycznych RE. To oni złożyli wniosek o zbadanie polskiej skargi w trybie przyspieszonym, który został zaakceptowany właśnie przez Trybunał Sprawiedliwości UE.
Polski rząd, składając skargę, zarzucił Brukseli wychodzenie poza unijne traktaty. Było to zagranie ryzykowne. TSUE może bowiem nie tylko uznać rozporządzenie, ale wręcz stworzyć wykładnie jego stosowania, anulując ustalenia polityczne RE.