Rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości UE Michal Bobek rozpatrzył w czwartek pytanie prejudycjalne warszawskiego sądu w sprawie delegacji sędziowskich. Szkoda, że dość miękko potraktował uprawnienia ministra sprawiedliwości do delegowania sędziów na czas nieokreślony z jednego sądu do drugiego. Jego zastrzeżeń nie budzi sama instytucja takich delegacji, lecz tylko zakres władzy szefa resortu. Może on odwołać sędziego z delegacji w każdej chwili, bez uzasadnienia i kontroli.
Sprawa od lat budzi kontrowersje. Przepisy obowiązujące od 2002 r. tworzą bowiem niezdrowy mechanizm wiązania kariery sędziowskiej z decyzją polityka. Delegacja oznacza zazwyczaj możliwość orzekania w sądzie wyższej instancji, często przez lata. Może być więc np. formą nagrody za lojalność.
Czytaj też:
Rzecznik generalny TSUE: delegowanie sędziów w Polsce sprzeczne z prawem UE
Szkoda, że rzecznik tego nie dostrzegł i napiętnował jedynie samowolę ministra w podejmowaniu decyzji. Instytucję delegacji należy po prostu zlikwidować jako patologiczną. Bo nawet gdyby polski rząd pod presją TSUE wprowadził kontrolę decyzji ministra, to wcale nie dawałoby to gwarancji, że jego powiązania z delegowanym sędzią zostały przerwane.