Aneta Łazarska: Anonimowy głos Temidy

Wygodniej ogłosić wyrok do pustej sali, aniżeli wyjaśniać tłumowi motywy orzeczenia.

Aktualizacja: 13.05.2018 14:05 Publikacja: 13.05.2018 13:30

Aneta Łazarska: Anonimowy głos Temidy

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki

Znaczna część środowiska, próbując zniechęcić swoich kolegów do przejmowania funkcji w KRS i sądach, roztacza wizję rzekomego pociągnięcia tych sędziów do odpowiedzialności. Sędziowie obejmujący funkcje swoich usuniętych kolegów mogą jednak spać spokojnie. Rozliczeń w Polsce nigdy nie było i nie będzie. Wynika to z faktu, że pamięć historyczna w Polsce, także wśród sędziów, praktycznie nie istnieje.

W samym gmachu SN, najwyższej świątyni prawa, prędzej można znaleźć ducha kariatyd i PRL-owskich prezesów aniżeli ślady historii przedwojennego prezesa SN Władysława Seydy czy innych sędziów SN usuniętych z przyczyn politycznych przez ówczesnych decydentów politycznych na bruk. Trudno szukać w SN choćby śladu tej historii czy choćby tablicy pamięci. No może poza kartami historii, gdyż jedyny przekaz, jaki nam dziś pozostał, to przekaz historyczny. Nie przypominam sobie również ani jednych zajęć w czasie aplikacji poświęconych historii polskiego sądownictwa. Nic więc dziwnego, że współczesne pokolenie sędziów nie zna nazwisk sędziów-bohaterów i tak samo obce mu są nazwiska sędziów dyspozycyjnych, którzy bez większych skrupułów zajmowali miejsce usuniętych.

Skoro więc nawet sami sędziowie nie znają tych, którzy odeszli z honorem, cóż się dziwić, że dla społeczeństwa są to kwestie zupełnie obojętne, a może nawet „korporacyjne". Może więc lepiej było zająć się edukacją historyczną wśród samych sędziów aniżeli programami typu lex bez łez, czyli apteczka prawna. Być może dziś byłaby większa solidarność środowiska, przynajmniej w gronie członków Iustitii, których znaczna część objęła ważne funkcje w wymiarze sprawiedliwości.

Dziesięciotysięczna rzesza sędziów jest praktycznie anonimowa dla obywateli. Poza wąskim gronem tzw. pałacowych sędziów, tj. sędzią Żurkiem, prezes Gersdorf, prezesem Rzeplińskim, niewielu jest w stanie wymienić innych sędziów, może jeszcze poza tymi orzekającymi w głośnych w danym czasie sprawach.

Niewielu z nas zna sędziów swojego sądu. Powód? Sędziowie żyją anonimowo, nie angażują się społecznie, nie są politykami, wręcz przeciwnie, mają być apolityczni. Nie wyróżniają się niczym szczególnym, żyjąc przeciętnie, nawet w małych miastach trudno szukać rezydencji z basenem należącej do sędziego. Za to z łatwością można znaleźć sędziów z kredytami we frankach szwajcarskich...

Próżno również szukać kontaktu z sędzią w jego biurze, gdyż taka instytucja praktycznie nie istnieje. Sądy to anonimowe skupiska pracowników biurowych, gdzie do obsługi interesanta wydzielona jest specjalna komórka: biuro interesanta. W ten sposób zanikł zupełnie znany kiedyś małym sądom zwyczaj przyjmowania interesantów choćby przez przewodniczących wydziałów. Dziś interesant musi uprzednio sforsować barierę pracowników biurowych, różnych urządzeń elektronicznych, przez które można przesyłać skargi, aby i tak w końcu usłyszeć, że rozmowa z sędzią, przewodniczącym wydziału, a nawet prezesem sądu jest praktycznie niemożliwa. Rzecz dziwna, gdyż dotyczy to również profesjonalnych pełnomocników, którzy, jakkolwiek by było, są przedstawicielami zawodów zaufania publicznego.

W samym zaś gmachu sądu próżno szukać nawet tabliczki z oznaczeniem nazwiska sędziego, choć współcześnie komornik czy notariusz ma taką przed drzwiami do swojego biura. Nic więc dziwnego, że społeczeństwo zna swych sędziów na tyle, na ile dziennikarze zechcą zrelacjonować proces sądowy, pokazując także jego.

Sędziom zaś zupełnie przypadła do gustu ta rola anonimowych szafarzy wymiaru sprawiedliwości, bo wygodniej ogłosić wyrok do pustej sali, aniżeli wyjaśniać tłumowi motywy rozstrzygnięcia. Dogodniej z góry zerknąć na pełnomocnika i wytknąć mu jego brak profesjonalizmu, aniżeli zwrócić stronom uwagę na istotne kwestie prawne, które zostały w toku procesu pominięte. Tylko że taki sposób funkcjonowania środowiska nie sprzyja budowie zaufania i autorytetu sędziów. Sędzia powinien być pierwszy w swoim miasteczku, do którego strony przychodzą, aby rozstrzygnąć swój spór sądowy. I to nie tylko dlatego, że stoi za nim przymus państwowy, lecz dlatego, że strony szanują swojego sędziego i wierzą, że wyrok będzie sprawiedliwy.

Nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków z lekcji historii dwudziestolecia międzywojennego. Być może gdyby sędziowie nie byli anonimowi, trudniej byłoby ich usunąć, a na pewno zniesławić całe środowisko, pomawiając je o patologię złodziejstwa i postkomuny. Gdyby również pamiętać o przeszłości i rozliczeniu, historia byłaby inna. Tymczasem stan ten będzie trwał dopóty, dopóki nie rozliczymy się z przeszłością i nie odpowiemy na nurtujące, jakże aktualne także współcześnie pytania: „dlaczego usunięto pierwszego prezesa SN Seydę, dlaczego prezesa Mogilnickiego, dlaczego państwo pozbyło się szeregu mądrych, zdolnych, uczonych, szanownych, otoczonych powszechną czcią, najgodniejszych, by losy sprawiedliwości w swoich dzierżyć rękach? Dlaczego na ich miejsce przychodzą ludzie nowi?".

Autorka jest sędzią Sądu Okręgowego w Warszawie

Znaczna część środowiska, próbując zniechęcić swoich kolegów do przejmowania funkcji w KRS i sądach, roztacza wizję rzekomego pociągnięcia tych sędziów do odpowiedzialności. Sędziowie obejmujący funkcje swoich usuniętych kolegów mogą jednak spać spokojnie. Rozliczeń w Polsce nigdy nie było i nie będzie. Wynika to z faktu, że pamięć historyczna w Polsce, także wśród sędziów, praktycznie nie istnieje.

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Spadki i darowizny
Poświadczenie nabycia spadku u notariusza: koszty i zalety
Prawo w Firmie
Trudny państwowy egzamin zakończony. Zdało tylko 6 osób
Podatki
Składka zdrowotna na ryczałcie bez ograniczeń. Rząd zdradza szczegóły
Ustrój i kompetencje
Kiedy można wyłączyć grunty z produkcji rolnej
Sądy i trybunały
Reforma TK w Sejmie. Możliwe zmiany w planie Bodnara