Jarosław Matras o rzekomym „konkursie piękności" do Sądu Najwyższego

W ramach własnych ocen uznałem za konieczne chociażby wypracowanie nowej formuły dotyczącej kontaktów prywatnych i służbowych z „nowymi" sędziami SN - pisze sędzia Izby Karnej Sądu Najwyższego.

Publikacja: 22.12.2018 07:30

Jarosław Matras o rzekomym „konkursie piękności" do Sądu Najwyższego

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W „Rzeczpospolitej" z 30 listopada 2018 r. został opublikowany tekst Sędziego Sądu Najwyższego Dariusza Czajkowskiego „Trwa nagonka na nowych sędziów SN". Autor wyraża w nim pretensje do świata prawniczego, głównie sędziowskiego, o – delikatnie rzecz ujmując – nieakceptowanie statusu osób, które zgłosiły się do konkursu na stanowiska w Izbie Dyscyplinarnej, Nadzwyczajnej oraz na te zwolnione w pozostałych „starych" izbach Sądu Najwyższego, tak jak chciały zapisy ustawy o Sądzie Najwyższym z 8 grudnia 2017 r., a którym to osobom Prezydent RP wręczył akty powołania na stanowiska sędziego Sądu Najwyższego.

Wątpliwości to dopiero początek

Tak po ludzku rozumiem rozgoryczenie autora. Znalazł się w sytuacji – w mojej ocenie – mało komfortowej, rzecz ujmując bardzo delikatnie, ale sam o tym zdecydował. Od razu zaznaczę, dla jasności, że do takiego konkursu na sędziego SN nigdy bym nie przystąpił. Każdy sędzia ma bowiem własną ocenę zmian przeprowadzonych w sądownictwie, w szczególności, w ustawie o Krajowej Radzie Sądownictwa (dalej jako KRS), której efektem było dokonanie wyboru sędziów do tej Rady przez polityków. Czy sędziowie mogą mieć własne opinie o tych „nowych" sędziach SN, mimo że Prezydent powołał te osoby na stanowiska sędziowskie? Jak najbardziej, i nie wynika to tylko z tego, jak postrzegany jest obecnie wśród prawników Trybunał Konstytucyjny. Kwestię tę jedynie sygnalizuję, gdyż nie ma potrzeby przypominania tych wszystkich problemów; są szeroko znane i opisane w piśmiennictwie prawniczym. Trzeba przypomnieć, wracając do KRS, że nowe zasady wyboru sędziów do tego organu, ukształtowane ustawą z 8 grudnia 2017 r. (Dz U z 2018 r., poz. 3 ze zm.), muszą budzić zastrzeżenia. Nie chodzi tylko i wyłącznie o akceptację poglądów wypowiadanych w doktrynie prawa konstytucyjnego, które wprost wskazywały, że aby KRS stała na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów (art. 186 ust. 1 Konstytucji RP), to przynajmniej w części tzw. sędziowskiej musi być wybierana przez swoje środowisko, skoro pozostałą część Rady wybierają politycy (np. L. Garlicki [w:] L. Garlicki [red.] Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, Komentarz, t. II, Warszawa 2001, s. 6-7, ale także B. Banaszak, Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, Komentarz, Warszawa 2009, s. 820). Poglądy te znajdują zresztą oparcie w zamysłach osób pracujących nad projektem Konstytucji RP. Można je odczytać z przebiegu prac Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego (np. Biuletyn KKZN nr XXIV, s. 20-24 a zwłaszcza s. 23; Biuletyn nr XLI, s. 24) i z uzasadnienia wyroku TK z 18 lipca 2007 r. (K 25/07 – członkami KRS mogą być sędziowie, wybierani przez sędziów..."). Zapewne autor artykułu przywołałby odmiennie rozstrzygający ten problem wyrok TK z 20czerwca 2017 r. (K 5/17- por. zastrzeżenia: M. Radajewski, Glosa, PiP 2018, nr 3, s. 132–139). Nota bene w uzasadnieniu tego ostatniego wyroku nie da się znaleźć analizy uregulowania zawartego w art. 187 ust. 1 pkt 2 konstytucji przy wykorzystaniu metody wykładni systemowej wewnętrznej i tej opartej na analizie przebiegu prac nad tworzeniem Konstytucji RP i myśli, które przyświecały jej projektodawcom.

Czyżby nic złego?

Pomijając te uwagi, chyba Sędzia Czajkowski też nie dostrzega niczego złego w tym, że obecnie na 25 członków KRS aż 21 jest wybieranych przez obie izby parlamentu. To prawda, nowela ustawy o KRS korzysta z domniemania konstytucyjności, a żaden uprawniony podmiot nie chce nawet złożyć wniosku o zbadanie tej ustawy przez TK, więc sama Rada nosi się z zamieram skierowania takiego wniosku, aby uzyskać orzeczenie, które będzie legitymizowało jej działalność. Zapewne ze względu na treść wyroku w sprawie K 5/17 tak się stanie (sprawa wyznaczona na 3 stycznia 2019 r.).

Dla postaw moralno-etycznych orzeczenie TK nie będzie miało żadnej mocy. Od strony formalnoprawnej ma Sędzia Czajkowski rację. Tyle że każdy prawnik, a więc i sędzia, ma prawo do dokonania własnej oceny zgodności tych uregulowań z Konstytucją RP na swój własny użytek i dla oceny postaw moralno-etycznych innych prawników, zwłaszcza tych, którzy aspirowali do nowych izb SN. Ta ocena musi być efektem analizy przepisów. Wykładnię danego przepisu prawnego lub kompleksu przepisów kończy jednoznaczne stwierdzenie: norma prawna ma taką, a nie inną treść. Dla mnie na przykład pani prof. Małgorzata Gersdorf jest pierwszym prezesem Sądu Najwyższego także po 3 lipca 2018 r., może dlatego, że dla sędziego SN zaistnienie wątpliwości prawnych to dopiero początek drogi dekodowania treści normy, a nie jej koniec.

Koniec to jednoznaczne stwierdzenie; wieńczy je wynik kompleksowej wykładni przepisów Konstytucji RP. Dlatego ze zdziwieniem przyjąłem wypowiedź Sędziego Czajkowskiego (wywiad dla TV Rzeczpospolita), że są wątpliwości, czy pani prof. Gersdorf jest pierwszym prezesem SN.

Niedopuszczanie do orzekania słuszne

Słów kilka jeszcze o rzekomym „łamaniu" konstytucji poprzez niedopuszczanie tzw. nowych sędziów SN do orzekania. Pan prezes Stanisław Zabłocki nie potrzebuje obrońcy w mojej skromnej osobie. Jest wybitnym prawnikiem i podstawę swojej decyzji zawarł w treści zarządzenia nr 13/2018 (dostępne na stronie internetowej SN; zakładka „Wydarzenia"). Może tylko wypada przypomnieć, że chyba nikt inny, tylko sędziowie powinni szanować orzeczenia zabezpieczające wydane w trybie procesowym przez Naczelny Sąd Administracyjny. Może była to podstawa także do nieprzyjęcia powołania przez kandydatów?

Z przykrością przeczytałem ten fragment tekstu, w którym poprzednie regulacje dotyczące naboru na stanowisko sędziego SN Pan Czajkowski nazywa „swoistym konkursem piękności". Przyjrzyjmy się temu niby konkursowi piękności, tak źle ocenianemu przez autora tekstu. Według starej ustawy o SN na każde wolne stanowisko sędziowskie w SN mógł się zgłosić każdy, kto spełniał warunki ustawowe.

Kilka tur głosowań

Pierwszym etapem oceny zgłoszenia było głosowanie w tej izbie SN, do której zostały one skierowane.

Każdy kandydat najpierw jednak podlegał ocenie sędziego, wyznaczonego przez prezesa danej izby. Sporzątopinia, w której poddawano drobiazgowej analizie orzecznictwo kandydata, (jeśli był sędzią) albo dorobek naukowy (pracownicy naukowi) lub zawodowy (adwokaci, radcowie prawni i prokuratorzy). Następnie zwoływane było zgromadzenie izby i na tym zgromadzeniu, każdy z kandydatów mógł się przedstawić sędziom tej izby. Ci mieli natomiast prawo zadawać kandydatom pytania, także merytoryczne. W dalszej kolejności odbywało się tajne głosowanie. Każdy sędzia Izby miał prawo dokonać oceny „za" kandydaturą (+), „przeciw" niej (-) lub wstrzymać się od głosu (0). Gdy głosował za daną kandydaturą, mógł przy znaku + wyrazić swoją ocenę kandydata, przyznając mu punkty od 1 do 6. Suma tych punktów od wszystkich głosujących za (+) stanowiła o tzw. sile poparcia dla danego kandydata. To punktowo wyrażone poparcie było istotne o tyle, że wszyscy kandydaci przechodzili do dalszego etapu, tj. etapu przed Zgromadzeniem Ogólnym Sędziów SN.

Słabsi wycofywali zgłoszenia

Z reguły kandydaci, którzy mieli daleko słabsze wyniki glosowania, wycofywali swoje zgłoszenia, przeświadczeni, iż nie będą mieli szans na przejście procedury. Była to ich własna decyzja, autonomiczna; nikt na nią nie wpływał.

Na Zgromadzeniu Ogólnym procedura się powtarzała. Kandydat wypowiadał się przed Zgromadzeniem, a potem prezes danej izby prezentował wyniki głosowania „izbowego", a jeśli kandydatów było kilku na jeden ogłoszony wakat, to także tzw. siłę poparcia, ponieważ nieraz trzeba było dokonać wyboru jednego kandydata z grona kilku.

Głosowanie było tajne. Do ówczesnej KRS przechodzili kandydaci, którzy uzyskali więcej niż połowę głosów „za" wśród wszystkich obecnych członków Zgromadzenia.

Pan Sędzia zna te reguły, albowiem, z tego, co pamiętam, dwukrotnie startował w takim naborze, bez pozytywnego końcowego efektu. Po prostu, byli wówczas lepsi kandydaci. Czy to „konkurs piękności"? Jeśli tak, to życzyłbym sobie, ale i nam wszystkim, aby taki konkurs odbywał się na każde istotne stanowisko w Polsce. Czy był to przejaw „sędziokracji"? Jeśli nazwać tak zjawisko wyboru fachowca najwyższej klasy prawniczej przez innych fachowców najwyższej klasy, to tak.

Czy kompetencje przyszłego lekarza specjalisty najwyższej klasy ma sprawdzać np. lekarz, który dopiero co uzyskał uprawnienia? Czy o uprawnieniach pilota linii pasażerskich ma decydować np. pilot, który wylatał kilkanaście godzin na samolocie myśliwskim? W mojej ocenie, był to bardzo sprawiedliwy i rzetelnie przeprowadzany konkurs. Nominacja nie mogła być wręczona przez Prezydenta dopóty, dopóki nie zostały rozpatrzone odwołania tych kandydatów, którzy nie uzyskali pozytywnej decyzji KRS (teraz tak już nie jest). Rezygnacja z takiego konkursu to nie tylko spłycenie go do jednego etapu, ale również oddanie kwestii naboru osobom, które w większości już są powoływane przez polityków (21 osób na 25), często podległe służbowo politykowi (ministrowi sprawiedliwości). Ocenę, czy to „konkurs piękności", pozostawiam Czytelnikom.

Nie musimy być na ty

W ramach własnych ocen uznałem za konieczne chociażby wypracowanie nowej formuły dotyczącej kontaktów prywatnych i służbowych z „nowymi" sędziami SN oraz osobami, które zdecydowały się na ten urząd kandydować w sposób rzeczywisty, a nie dla obrony pewnych wartości. Ta nowa formuła nie pozwala mi, na przykład, na podtrzymanie wcześniejszych relacji z osobami, które są obecnie sędziami SN, opartych na mniej sformalizowanej formule niż zwracanie się do per pan lub pani. Na szczęście nie było tych osób dużo. Uważam, że przynajmniej w ten sposób mogę dać im odczuć, jak oceniam ich postąpienie. ?

Autor jest sędzią Izby Karnej Sądu Najwyższego

W „Rzeczpospolitej" z 30 listopada 2018 r. został opublikowany tekst Sędziego Sądu Najwyższego Dariusza Czajkowskiego „Trwa nagonka na nowych sędziów SN". Autor wyraża w nim pretensje do świata prawniczego, głównie sędziowskiego, o – delikatnie rzecz ujmując – nieakceptowanie statusu osób, które zgłosiły się do konkursu na stanowiska w Izbie Dyscyplinarnej, Nadzwyczajnej oraz na te zwolnione w pozostałych „starych" izbach Sądu Najwyższego, tak jak chciały zapisy ustawy o Sądzie Najwyższym z 8 grudnia 2017 r., a którym to osobom Prezydent RP wręczył akty powołania na stanowiska sędziego Sądu Najwyższego.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Kajetan Bartosiak: O badaniu trzeźwości nie tylko w Dniu Strażaka
Opinie Prawne
Zubik, Kaczmarczyk: Równi i równiejsi w wyborach sejmowych
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Znasz Tomasza Szmydta, a powiem ci kim jesteś
Opinie Prawne
Szewdowicz-Bronś, Małecki: Zbudujmy przejrzysty nadzór nad służbami specjalnymi
Opinie Prawne
Jerzy Kowalski: Szambo… szambu nierówne