O tym, że jakość stanowionego prawa nie jest zadowalająca, wszyscy wiedzą od lat. Krytyka jest powszechna. Nie pomagają pomysły ograniczenia inicjatyw, powołania specjalnych komórek, które mają pilnować jakości prawa, a przede wszystkim jego spójności. Nikogo nie dziwi już, że przepisy jednej ustawy przeczą tym zawartym w drugiej. To już codzienność, że zanim ustawa wejdzie w życie, jest kilka razy nowelizowana. I nie dlatego, że ktoś miał lepszy pomysł na nową procedurę. Po prostu ta, którą uchwalono, albo nie nadaje się do użycia, albo zamiast poprawić, może jeszcze bardziej szkodzić.

W prawie nie ma spraw ważnych i mniej ważnych. Zgrozą napawa jednak, że w tym przedwyborczym okresie powstają projekty, które mają odwrócić sprawy zasadnicze, np. skrócić wiek emerytalny czy znieść obowiązek szkolny dla sześciolatków. Nic dziwnego, że niejeden rozsądny legislator, kiedy słyszy o kolejnych rewolucyjnych pomysłach, które teraz trafiają do Sejmu, proponuje, by zakazać na przyszłość uchwalania ustaw na kilka miesięcy przed wyborami.

Szkody bowiem mogą być poważne. A jeśli nowe, ale złe prawo wejdzie w życie, to znów latami trwać będzie jego poprawianie, chyba że nadejdą kolejne wybory. Wówczas tempo ekspresowe jest pewne. Dowód? Ograniczenie posłom, senatorom czy prokuratorom immunitetu w sprawach wykroczeń drogowych. Nie udało się tego zrobić przez cztery lata, a w ostatnich tygodniach – tak. Podobnie jak z odebraniem straży miejskiej prawa do używania fotoradarów.