Nikt nas o tym nie uczył w szkołach, w niewielu domach o tym rozmawiano, a media nieustannie straszyły nas jedynie „niemieckimi rewizjonistami", jak nazywano tych „złych Niemców", w odróżnieniu od „naszych przyjaciół z NRD". Z kolei Sowietów ukazywano jako naszych oddanych i bezinteresownych przyjaciół i obrońców pokoju.
Czy powinniśmy mieć pretensje do naszych rodziców i dziadków, że często milczeli? Czy możemy się czuć oszukani przez naszych nauczycieli? Czy mamy prawo mieć żal do twórców, że robili wspaniałe warsztatowo, choć zakłamane filmy z gatunku „Czterech pancernych i psa" czy „Stawki większej niż życie"?
Czy obawiali się, że coś chlapniemy w szkole? A może tego, że w oburzeniu nie pójdziemy na obowiązkowe lekcje rosyjskiego lub w szkolnej toalecie spalimy i spuścimy do kanałów nasze przymusowo przyznane legitymacje członkowskie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej?
Przez to milczenie starszego pokolenia wielu z nas przeżyło prawdziwy wstrząs, dowiadując się pierwszy raz w życiu o haniebnej kaźni ponad 20 tysięcy polskich żołnierzy dokonanej przez NKWD. Wielu z nas próbowano zresztą nadal wmawiać, że to była kolejna zbrodnia niemiecka. Nasz niezwykle naiwny światopogląd, skrupulatnie budowany latami w szkołach, zapadał się pod wpływem tej wiadomości w jednej chwili. Po latach totalnego ogłupiania hasłami o przyjaźni polsko-radzieckiej dowiadywaliśmy się w ciągu zaledwie kilku minut, że historia wcale nie jest czarno-biała, a nasi wschodni przyjaciele byli w rzeczywistości naszymi śmiertelnymi wrogami i ciemięzcami. I gdyby nie ten „zgniły Zachód", którym nas straszono, dzisiaj bylibyśmy albo niewolnikami w Generalnej Guberni, albo pozbawionymi tożsamości narodowej dzikusami wegetującymi gdzieś w zapomnianym przez Boga syberyjskim przedprożu piekła.
Pamiętam doskonale tę najczystszą postać złości, która ogarnęła mnie i moich kolegów, kiedy dowiedzieliśmy się o egzekucjach w Katyniu, Kozielsku, Ostaszkowie, Charkowie, Bykowni i Miednoje. Pierwszym odruchem było odrzucenie, drugim – trauma. A przecież śmierć blisko 22 tysięcy polskich żołnierzy i funkcjonariuszy była zaledwie czubkiem olbrzymiej góry lodowej niezmierzonego do dzisiaj cierpienia moich rodaków i milionów innych narodów ZSRR, w tym milionów Rosjan.