Zarząd PO podjął w czwartek decyzję o kontynuowaniu protestu w parlamencie. – Zostajemy co najmniej do 11 stycznia, czekamy, aż skończy się przerwa w obradach, i nadal bronimy praworządności. Spotkanie PiS w Sali Kolumnowej musi zostać uznane za niebyłe – mówił Grzegorz Schetyna na konferencji przed Sejmem.
PO chce, żeby obrady rozpocząć od miejsca, w którym w ubiegły piątek przerwał je marszałek Marek Kuchciński, czyli od poprawki, którą w debacie budżetowej zgłaszał poseł Michał Szczerba, zanim został wykluczony z obrad. Schetyna ogłosił, że protestujący posłowie będą codziennie spotykać się z mediami przed Sejmem. Na tych 20 dni, do 11 stycznia, jego partia musi ułożyć „grafik dyżurów" posłów, którzy w okresie świąt zmieniać się będą w sali obrad. – Ja spotkam się z państwem znowu w pierwszy dzień świąt – zapowiedział szef PO.
Czy jest możliwe wyjście z pata? Coraz więcej polityków mówi o „reasumpcji", czyli o powtórzeniu całej debaty budżetowej i głosowań. W programie #RZECZoPOLITYCE za takim rozwiązaniem opowiedzieli się zarówno konserwatywny były marszałek Sejmu Marek Jurek, jak i lider lewicowej partii Razem Adrian Zandberg. Do rozmów o takim rozwiązaniu nawołują też PO i Nowoczesna. Nie ma jednak żadnych oznak, by kierownictwo PiS rozważało jakikolwiek wariant cofnięcia się w tej sprawie.
Opozycja jest także oburzona brakiem precyzyjnej informacji w sprawie liczby posłów-sekretarzy, którzy liczyli głosy w Sali Kolumnowej w piątkowy wieczór. Posłów miało być dziesięcioro i taka informacja jest w stenogramie z obrad. Początkowo umieszczono tam nazwiska posłanki Elżbiety Borowskiej z Kukiz'15 i Krystiana Jarubasa z PSL, oboje jednak stanowczo zaprzeczyli.
– Nie liczyłam głosów, w ogóle nie było mnie w sali – stwierdziła Borowska.