Zdenerwowany, blady, bez maseczki, bez finezji ani nawet trafiającej celu złośliwości – Jarosław Kaczyński przemawiał w środę do opozycji nie jak strofujący przeciwników mocnymi słowami Józef Piłsudski, tylko jak tracący grunt pod nogami po Marcu '68 Władysław Gomułka.
W jednym prezes PiS przypomina jednak obu tych polityków. Łączy ich wskazywanie miejsca, w którym powinna być opozycja: to zdecydowane odosobnienie. Środowe wystąpienie w Sejmie, ze słowami skierowanymi do opozycji „macie krew na rękach" (bo wzywa do demonstracji przeciw rządowi), to nie tylko przekraczająca granice, bardzo ostra polemika, ale przede wszystkim emanacja czystego gniewu. W tym wystąpieniu nie było politycznego zamysłu czy bolesnych dla przeciwników argumentów. Tylko wściekłość. Nie pierwszy raz przydarza się to liderowi PiS. Można przypomnieć „mordy zdradzieckie" czy „stoicie tam, gdzie kiedyś stało ZOMO" (choć te ostatnie słowa były przynajmniej zgrabną frazą).
Tym razem jednak Jarosław Kaczyński wygłosił oświadczenie, które zabrzmiało jak akt oskarżenia wobec „prowodyrów" i osób odpowiedzialnych za antyrządowe wystąpienia. Oskarżenie, w którym obarcza się ich odpowiedzialnością za rozprzestrzenianie się pandemii, a zatem za śmierć na Covid-19.
To droga, którą, dysponując aparatem państwa, można pójść dalej. Być może przy użyciu narzędzia, jakim jest stan wyjątkowy, być może zamykając liderki OSK. Nie chodzi o to, żeby siać strach i zamęt taką wizją. Trudno tylko uwierzyć, że to, co robi Jarosław Kaczyński, dzieje się bez przyczyny, ot tak – bo „stracił nerwy". Prezes PiS jest zbyt doświadczonym politykiem, by zapędzać się jak debiutant na lodowisku.
Wszystko to zresztą odbywa się w kontekście nie tylko protestów na ulicach, ale też śmiertelnie poważnej rozgrywki, która toczy się w sprawie unijnego budżetu i funduszu odbudowy.