Przedstawiony przez rząd PiS projekt ustawy o jawności życia publicznego miał w założeniu sprawić, by urzędników państwowych, samorządowych oraz inne osoby rozporządzające mieniem państwowym obowiązywały zasady większej transparentności. Celem ustawy jest nie tylko rozszerzenie katalogu osób, które mają wypełniać oświadczenia majątkowe i rejestry korzyści, ale również uporządkowanie tego obowiązku, kar grożących za jego złamanie, a także narzucenie standardów jawności np. na wydatki ze służbowych kart kredytowych. Ustawa ma też ujednolicić sprawy związane z lobbingiem, unikaniem konfliktu interesów, jawnością wydawania decyzji, a także dysponowaniem środkami publicznymi.
Część ekspertów zwracała uwagę na zapisy mówiące o tym, że będzie można odmówić dostępu do informacji publicznej w przypadku „zagrożenia podstawowym interesom" spółek, które są objęte nowym projektem. Inni wskazywali na rygory wobec osób i instytucji, które nie są publiczne, lecz z nimi współpracują.
Ale warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. Chodzi o to, że ustawa nakłada surowsze obowiązki na polityków, samorządowców, urzędników itp., którzy żyją w prawnie usankcjonowanych związkach małżeńskich. Nie nakłada zaś żadnych na osoby w związkach niesformalizowanych. Minister mający żonę musi wykazać jej dochody i inne korzyści majątkowe, wyspowiadać się z podróży zagranicznych, jeśli nie zostały opłacone z własnej kieszeni, szczegółowo opisać, czy małżonka nie nabyła jakiegoś mienia od Skarbu Państwa, samorządu czy spółki. Tymczasem minister, który żyje w wieloletnim konkubinacie, nie musi ani słowem wspomnieć o majątku partnerki, o jej podróżach czy innych korzyściach majątkowych. Choć w świetle prawa taki urzędnik czy polityk prowadzi ze swoją partnerką wspólne gospodarstwo domowe, z punktu widzenia przepisów o jawności życia publicznego będzie ona dla niego obcą osobą.
Być może jest to przejaw idealizmu autorów projektu, którzy uważają, że w Polsce nie zdarza się, by osoby bez ślubu – choćby cywilnego – tworzyły związki. Albo to efekt rygoryzmu moralnego, zakładającego, że przynajmniej ludzie „dobrej zmiany" nie będą żyli na kocią łapę.
Praktyka jednak pokazuje, że jest inaczej i związki nieformalne trafiają się również wśród ważnych polityków obozu rządzącego. I nie chodzi tu o nazwiska, tylko o zasadę.