Mieszkańcy Gruzji w środę głosowali w drugiej turze wyborów prezydenckich. Dostali się do niej Salome Zurabiszwili, która nie tylko szefowała gruzińskiemu MSZ w latach 2004-2005, ale też pracowała we francuskich służbach dyplomatycznych, oraz Grigol Waszadze z opozycyjnego Zjednoczonego Ruchu Narodowego. Zurabiszwili startowała jako kandydatka niezależna, ale z poparciem rządzącej partii Gruzińskie Marzenie.
Według sondaży exit poll, opublikowanych tuż po zamknięciu lokali wyborczych (20.00 w Gruzji, 17.00 w Polsce), starcie w wyborczej dogrywce wygrała Zurabiszwili. Według badania Edison Resarch dla Telewizji Rustavi 2, na Zurabiszwili zagłosowało 55 procent wyborców, a na jej rywala 45 procent.
W innym badaniu exit poll, zleconym Instytutowi Gallupa przez TV Imedi, Zurabiszwili wygrała z jeszcze większą przewagą. W tym sondażu oddanie na nią głosu zadeklarowało 58 proc. wyborców, na Waszadze - 42 procent.
Do głosowania uprawnionych było ponad 3,5 mln osób. Frekwencja wyniosła 56,23 procent, znacznie więcej niż w pierwszej turze (46,83 procent).
Starcie byłych obywateli Francji i Rosji
Tuż po zaprzysiężeniu nowego prezydenta w Gruzji wchodzi w życie reforma konstytucyjna, zgodnie z którą głowa państwa nie będzie już wybierana w wyborach powszechnych. W 2023 roku prezydenta wybierze tak zwane kolegium wyborcze składające się z parlamentarzystów i przedstawicieli regionów. Prezydent zachowa jedynie prawo weta i w zasadzie będzie pełnił funkcję reprezentacyjną. Cała władza zostanie skumulowana w rękach rządu i parlamentu. Wydawałoby się, że i te wybory prezydenckie nie powinny mieć jakiegoś szczególnego znaczenia. Tymczasem sytuacja jest zupełnie odwrotna. Rywalizujące ze sobą obozy polityczne postawiły wszystko na jedną kartę.