Książki to wiedza. A wiedza jest niebezpieczna. Kto bowiem wie, może zadawać pytania. A ten kto zadaje pytania, kwestionuje rzeczywistość. Najlepiej więc pozbyć się wszystkich książek. Spalić na popiół. Zapomnieć. A tym, którzy nie wyciągną z tego lekcji i dalej bezczelnie będą chcieli je czytać, dać bolesną nauczkę.
„Książka jest jak naładowana spluwa w domu sąsiada. Kto wie, kto może być celem oczytanego człowieka?" – mówi bohater „Fahrenheit 451", opublikowanej w 1953 r. powieści Raya Bradbury'ego. Strażacy nie gaszą w niej pożarów, oni je rozpalają, używając do tego książek. Ale w ciągu ponad 60 lat przestały być one uprzywilejowanymi nośnikami wiedzy. Dziś najszybciej i najprościej dowiedzieć się czegoś z internetu. Wiedzę całego gatunku nosimy w kieszeni. Możemy po nią sięgnąć kilkoma kliknięciami. O ile oczywiście wiemy, jak ją znaleźć i czego, tak naprawdę chcemy się dowiedzieć. Wizja Bradbury'ego wydaje się więc nam dziś niegroźna, przestarzała, bo sami unicestwiamy z dekady na dekadę sens książki – zarówno jako przedmiotu, jak i nośnika wiedzy. No bo, kto dziś drukuje encyklopedie? Jaki w tym sens? W końcu mamy Wikipedię.