W kwietniu miasto jest prawie puste. Słońce już pali, ale do wytrzymania. Jest drogo, ale nie aż tak boleśnie jak w lipcu i sierpniu. Są Amerykanie, ale ci z uniwersytetów i korporacji, którzy mogą wziąć urlopy wcześniej. Hordy śpią jeszcze spokojnie. Mają czas. Ich pora rozpocznie się w lipcu. Taormina w kwietniu jest jeszcze ludzka.
– Jak chcesz kupować taniej, to idź to tych cholernych Polaków. Oni tylko kłamią, że mają taniej. Na początku dadzą ci towar za pół ceny, ale potem i tak cię wyd...ją – dziadek, który wyładowuje owoce na placu, krzyczy na człowieka, który prawdopodobnie chciał poprosić go o rabat, a kiedy uzyskał odpowiedź odmowną, zagroził, że pójdzie do Polaków, którzy gdzieś w pobliżu mają swoje stragany. – Idź w cholerę i głowy mi nie zawracaj, a jak spotkam tych Polaków, to powiem im, co myślę. Złodzieje i chamy.
Tak wyglądał nasz pierwszy dzień w Taorminie. A po południu, kiedy wracaliśmy do hotelu, zobaczyliśmy miejscowego, który rozmawiając przez komórkę naprawdę głośno, używał w co drugim zdaniu słów: „charaszo", „da", „ja sdiełaju wsio, czto chocziesz". Nieopodal zauważyłem sklep „wielobranżowy", a na nim napisy po rosyjsku.
Zapytaliśmy właściciela Astorii (dumna nazwa skromnego hotelu), o co chodzi z tym rosyjskim. – Właściciel sklepu to Rosjanin, a facet nauczył się paru słów w jego języku, po prostu – wyjaśnił Luigi.
Widoki się nie zmieniły
Taormina w kwietniu dopiero robi makijaż i niczego nie udaje, jest miasteczkiem nieopodal Katanii, a nie gwiazdą filmową. Na razie hotele i pensjonaty zmieniają elewacje, właściciele wymieniają okna, malują ściany, a czasami nawet ścinają drzewa przed balkonami, żeby turyści mieli widoki. I nikt z tego powodu nie protestuje, drzewa urosną.