Dotyczy ono wielu z nas, naszego życia i naszych zachowań. I tu już nie ma wątpliwości co do autentyzmu cytatu. Myślę o zdaniu, które zajęło teraz internet, a więc i uwagę młodego pokolenia. Wałęsa powiedział: „W tamtych czasach wszyscy podpisywali, ja też podpisałem". To zdanie pisane wielkimi literami w internetowych nagłówkach zostaje w pamięci i uzyskuje siłę faktu.
A przecież w tym, co się dzieje wokół Lecha Wałęsy, najważniejszy nie jest on sam ani wizerunek Polski, o który nagle zaczęli dbać ci sami ludzie, którzy wołają o nielukrowanie historii. Tak naprawdę chodzi o młode pokolenie. O tych, którzy starają się jakoś rozeznać, zadając sobie pytanie: „Czym się kierować". O pokolenie, które komunę kojarzy z filmami Barei: sklep mięsny bez mięsa, kolejka po kalendarze z zeszłego roku i talerze przyczepione do stołów łańcuchami. A atmosfera życia w milczeniu, niepewność to rzeczy, których żaden film nie pokaże. Żeby tego doznać, trzeba doświadczyć monotonnej codzienności z poczuciem, że jest się obserwowanym.
Czytaj więcej:
Jak z tym żyć? Jak bym się zachował, gdyby to wróciło? Takie pytania muszą sobie zadawać najwartościowsi wśród młodzieży. A teraz u kogoś, kto urodził się po '89 roku, ugruntowuje się przekonanie, że w latach 70. wszyscy ulegli namowom bezpieki. Wałęsa powiedział: „Nie znam nikogo, kto by nie podpisał".
Dla mnie to zdanie jest znacznie bardziej oburzające niż jego zgoda na współpracę. Nie jest prawdą, że w walczącym Gdańsku lat 70. wszyscy coś podpisali. Wszyscy to całe społeczeństwo.
A ja znam pana Ryszarda z niewielkiego Borowa. Chodzili za nim, żeby podpisał, a on powiedział, że nie podpisze. Znacznie trudniej jest nie podpisać w Borowie niż w Gdańsku. Pies z kulawą nogą nie będzie o nim pamiętał. Znam też panią Grażynę z Poznania. Jej syn spowodował wypadek i zaczęli za nią chodzić, żeby podpisała, a z synem to się jakoś rozejdzie po kościach. I nie podpisała.