Szczepkowska: Wszyscy za jednego

Wałęsa. Wiem, najlepiej byłoby nie pisać, bo to się już pisze samo. Tylko że jest jedno zdanie, które nie daje mi spokoju

Aktualizacja: 26.02.2016 20:45 Publikacja: 26.02.2016 00:00

Joanna Szczepkowska

Joanna Szczepkowska

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Dotyczy ono wielu z nas, naszego życia i naszych zachowań. I tu już nie ma wątpliwości co do autentyzmu cytatu. Myślę o zdaniu, które zajęło teraz internet, a więc i uwagę młodego pokolenia. Wałęsa powiedział: „W tamtych czasach wszyscy podpisywali, ja też podpisałem". To zdanie pisane wielkimi literami w internetowych nagłówkach zostaje w pamięci i uzyskuje siłę faktu.

A przecież w tym, co się dzieje wokół Lecha Wałęsy, najważniejszy nie jest on sam ani wizerunek Polski, o który nagle zaczęli dbać ci sami ludzie, którzy wołają o nielukrowanie historii. Tak naprawdę chodzi o młode pokolenie. O tych, którzy starają się jakoś rozeznać, zadając sobie pytanie: „Czym się kierować". O pokolenie, które komunę kojarzy z filmami Barei: sklep mięsny bez mięsa, kolejka po kalendarze z zeszłego roku i talerze przyczepione do stołów łańcuchami. A atmosfera życia w milczeniu, niepewność to rzeczy, których żaden film nie pokaże. Żeby tego doznać, trzeba doświadczyć monotonnej codzienności z poczuciem, że jest się obserwowanym.

Czytaj więcej:

Jak z tym żyć? Jak bym się zachował, gdyby to wróciło? Takie pytania muszą sobie zadawać najwartościowsi wśród młodzieży. A teraz u kogoś, kto urodził się po '89 roku, ugruntowuje się przekonanie, że w latach 70. wszyscy ulegli namowom bezpieki. Wałęsa powiedział: „Nie znam nikogo, kto by nie podpisał".

Dla mnie to zdanie jest znacznie bardziej oburzające niż jego zgoda na współpracę. Nie jest prawdą, że w walczącym Gdańsku lat 70. wszyscy coś podpisali. Wszyscy to całe społeczeństwo.

A ja znam pana Ryszarda z niewielkiego Borowa. Chodzili za nim, żeby podpisał, a on powiedział, że nie podpisze. Znacznie trudniej jest nie podpisać w Borowie niż w Gdańsku. Pies z kulawą nogą nie będzie o nim pamiętał. Znam też panią Grażynę z Poznania. Jej syn spowodował wypadek i zaczęli za nią chodzić, żeby podpisała, a z synem to się jakoś rozejdzie po kościach. I nie podpisała.

„Nie znam nikogo, kto by nie podpisał"? Panie prezydencie! Przecież się znamy! Tak jak pan Ryszard i pani Grażyna niczego nigdy nie podpisałam. A było tyle okazji! Opisuję to nie po to, żeby tworzyć legendę, bo moja jest niczym wobec wielu innych. Jestem jednak jedną z tych, których pan nazwał „wszystkimi". Odczuwam to jako obelgę.

W latach 1971–1975 wokół szkoły teatralnej kręcili się pseudoartyści, którzy mieli do zaoferowania taką robotę. Wystarczyło jednak w pierwszej chwili odwrócić się do nich plecami. Nie, nikt nas tego nie uczył. I najmniejszego znaczenia nie ma tu środowisko, w jakim się ktoś urodził. Historia pokazuje, że współpracujący nie dzielą się na biednych i bogatych, wykształconych i niezorientowanych. Jednak odwrócenie się plecami do ubeka to dla wielu z nas był odruch. Mówiąc „wszyscy", odnosi się pan do nas, do całego społeczeństwa.

Kiedy zaprzyjaźniłam się z Halina Mikołajską, a co za tym idzie, z ludźmi KOR, nie było dnia, żeby nie stanął mi na drodze ktoś z tamtej strony. Sugestii padło wiele – od szantaży i zastraszających anonimów do propozycji wstąpienia do partii dla „dobra teatru". Jednoznaczne „nie" to była dla mnie oczywistość – jak dla wielu innych. W stanie wojennym, kiedy zajmowałam się kolportażem podziemnej prasy, kiedy jako matka dwojga dzieci użyczałam swoje mieszkanie na tajne zebrania, wiedziałam, że ubecja musi to rozpracowywać. Dlatego wezwania na Rakowiecką pod byle pretekstem traktowałam jako sprawę poważniejszą, niż się to może wydawać – jako rodzaj przesłuchania. I też niczego nie podpisałam. Ani potem, kiedy zaczęły przychodzić anonimy w rodzaju: „Jutro pod czerwonym samochodem zginie Twój ojciec". Ani kiedy na moje podwórko przyszła kobieta w milicyjnym mundurze, prosząc mnie o podpisanie oświadczenia, że przekroczyłam jakiś przepis, też nie podpisałam. Nawet takiego głupiego świstka.

I pan Ryszard nie podpisał, i pani Grażyna. Więc to już trzy osoby, których nazwisk nie znajdzie się w teczkach agentów. Jak daleko sięgam pamięcią, ciągle przypominam sobie kogoś, kto nie podpisał, choć za nim chodzili.

Droga młodzieży, dla własnej równowagi musicie wiedzieć, że większość „wszystkich" nie podpisywała. Czego i wam szczerze życzę.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Dotyczy ono wielu z nas, naszego życia i naszych zachowań. I tu już nie ma wątpliwości co do autentyzmu cytatu. Myślę o zdaniu, które zajęło teraz internet, a więc i uwagę młodego pokolenia. Wałęsa powiedział: „W tamtych czasach wszyscy podpisywali, ja też podpisałem". To zdanie pisane wielkimi literami w internetowych nagłówkach zostaje w pamięci i uzyskuje siłę faktu.

A przecież w tym, co się dzieje wokół Lecha Wałęsy, najważniejszy nie jest on sam ani wizerunek Polski, o który nagle zaczęli dbać ci sami ludzie, którzy wołają o nielukrowanie historii. Tak naprawdę chodzi o młode pokolenie. O tych, którzy starają się jakoś rozeznać, zadając sobie pytanie: „Czym się kierować". O pokolenie, które komunę kojarzy z filmami Barei: sklep mięsny bez mięsa, kolejka po kalendarze z zeszłego roku i talerze przyczepione do stołów łańcuchami. A atmosfera życia w milczeniu, niepewność to rzeczy, których żaden film nie pokaże. Żeby tego doznać, trzeba doświadczyć monotonnej codzienności z poczuciem, że jest się obserwowanym.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej