Zebrane przez REAS dane z mieszkaniowego rynku pierwotnego świadczą wyraźnie o tym, że wchodzimy w fazę ochłodzenia. Sprzedaż lokali wyraźnie spada. Podaż kurczy się na fali wysokich kosztów wykonawstwa, gruntów i coraz dłuższych procedur administracyjnych. Są też sygnały, że kończy się tolerowanie przez klientów podwyżek cen lokali, mających rekompensować deweloperom wyższe koszty.
– Jesteśmy optymistami. O ile świat zewnętrzny nie zafunduje nam negatywnej niespodzianki, to na polskim rynku nie będzie gwałtownych perturbacji. Na kryzys jak sprzed dekady się nie zanosi. Jest zrozumiałe, że 2017 r. był szczytem cyklu – ocenia Kazimierz Kirejczyk, prezes REAS. – Spodziewamy się, że koszty wykonawstwa będą się stabilizować, co powinno ustabilizować ceny mieszkań. Kluczowe dla rynku są stopy procentowe: od kiedy zaczną rosnąć i w jakim tempie, co wpłynie na koszty kredytów i popyt inwestycyjny.
III kwartał okazał się trzecim z rzędu, kiedy sprzedaż mieszkań spadała. Deweloperzy na sześciu głównych rynkach (Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań, Łódź) znaleźli nabywców na 14,2 tys. To najsłabszy wynik od III kwartału 2016 r. W rekordowym IV kwartale ub.r. sprzedaż wyniosła 18,7 tys.
Analitycy spodziewają się, że IV kwartale sprzedaż będzie zbliżona do osiągniętej w III kwartale, a więc w całym 2018 r. sięgnie 62,5 tys. mieszkań. Tegoroczna korekta sięgnie więc nie kilku, ale ponad 14 proc. wobec rekordowego 2017 r. Wciąż będzie to wynik porównywalny z dobrym 2016 r. (62 tys.).