Czterech dziadów i obraz

A więc jednak się nie otrę. O wielkość się nie otrę, niestety, i nie zostanę intelektualistą. Z głupoty własnej, ale nie w sensie, żem cymbał z urodzenia, bo to jakoś maskować mnie się udaje, ale żem głupi i się czepiam. No, ale po kolei.

Aktualizacja: 08.04.2019 00:43 Publikacja: 06.04.2019 00:01

Czterech dziadów i obraz

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Zadzwonił do mojej osoby Łukasz Garbal, doktor nauk, nazwisko zapamiętać warto, bo wróżę karierę, człowiek jeszcze młody, ale wie, gdzie leżą konfitury. Otóż dr Garbal organizuje w niezawodnym Muzeum Polin debatę – czują to państwo, uczta się szykuje – i bardzo chciałby, cobym wziął udział. Debata ma być o patriotyzmie, nie o cyrku, więc się dwa razy upewniłem, czy na pewno dobrze się dodzwonił. Nie, dobrze, ten Mazurek. Pokraśniałem.

Są jednak rzeczowniki, które z nazwiskiem Mazurek występują rozdzielnie – wiecie państwo, na przykład gala, intelektualiści, uroda, dieta – i słowo „debata” jest niebezpiecznie blisko tej granicy. Zacząłem kwękać, ale niezrażony pan doktor przysłał listę panelistów. I mnie olśniło. Zrozumiałem, w jakim charakterze mnie tam zaproszono. Na liście bowiem cztery (o dżenderową równowagę nie zadbano, będzie afera) tuzy i błazen.

Ale można też inaczej czytać. Na liście, którą otwiera nazwisko Adama Michnika, a dalej jest nie gorzej, cztery kwiaty platformerskiego, pardon, zaangażowanego prodemokratycznie – tak się to chyba teraz nazywa – dziennikarstwa i moja, czarnosecinna gęba. Wzruszyłem się. Dr Garbal młodość mnie przypomniał. Tak się bowiem składa, że od dawna już mnie nikt poza pewnym młodocianym i niepełnosprytnym Patrykiem w roli prawicy nie obsadza, a moje przygody z politykami PiS niezorientowaną resztę przekonały, żem kiep i salonowiec. A tu proszę, taka radość.

To druga radość w ostatnich dniach. Pierwszą sprawił mnie znany dziennikarz, mówiąc, iż „felietoniści zwykle udają, że piszą o świecie, by pisać o sobie, a ty, Mazurku, odwrotnie”. Wspominam jego słowa nie po to, by się pochwalić, ale by się nimi teraz kierować. Bo teraz będzie serio. Wyłuszczyłem mojemu rozmówcy, że w Polinie raczej na monolog na głosy rozpisany się zanosi, nie na dialog, i udział w tej hucpie mnie bawi umiarkowanie. W odpowiedzi pan doktor zaczął gorąco przekonywać, że pluralizm na sercu mu leży, tak jeno wyszło przypadkiem. Jakim przypadkiem?

– Szedłem kluczem naczelnych – wyjaśnił.
– A czego naczelnym jestem ja? – spytałem, bo może mnie gdzieś mianowali, to chociaż po honorarium bym się zgłosił.
– No, pan to samego siebie, ha, ha, ha.
– Wie pan, ale ja akurat znam kilku innych naczelnych: Sakiewicz, obaj Karnowscy...

Garbal zamarł. Przestraszyłem się, iż mu coś zaszkodziło, ale się ocknął i jęknął: „Wie pan, do redaktora Lisickiego mógłbym się jeszcze zgłosić, ale do Karnowskich zadzwonić nie mogę". I tu relację mógłbym zakończyć, bo pogratulowałem wrażliwemu doktorowi sumienia i zauważyłem, że skoro nie zaprasza gości do domu na imprezę, tylko za publiczne pieniądze debatę organizuje, to czemu jednak o autentyczną różnorodność nie zadba. Karnowscy czy Sakiewicz się z podatków na Polin i honorarium dr. Garbala nie składają? Jasne, że nie, ich forsa idzie tylko na muzeum Jana Pawła II i geotermię dla o. Rydzyka.

Poza ponowieniem zaproszenia dla mojej osoby niczego innego nie usłyszałem, więc rozmowę z panem doktorem zakończyłem uwagą, że z uprzedzeń warto się jednak leczyć, ale jeszcze tego samego wieczoru ogarnął mnie autentyczny smutek. Siedziałem bowiem w Londynie ze znajomym lewakiem. Takim lewakiem kategorii max. Wiedzieliśmy, że się w wielu sprawach nie zgadzamy, nie omijaliśmy ich, lecz bez trudu znaleźliśmy kilka tematów, w których mówiliśmy chórem, czuliśmy wspólnie. Nie dowiedzielibyśmy się tego, gdybyśmy – wzorem dr. Garbala – nie spróbowali ze sobą porozmawiać.

Pal licho Mazurka. Smutne jest, że niemal wszystkie debaty i dyskusje w Polsce, i w mediach, i na uniwersytetach, wyglądają tak samo. Swoi mówią do swoich, dyskutanci zgadzają się we wszystkim i śpiewają chórem. Życie w takiej bańce kończy się bolesnym rozczarowaniem, jak w 2015 roku, kiedy ani pijanej zakonnicy, ani pasów nie było, jeno suweren okazał się być kapkę inny niż ten przez główny nurt malowany. I jeszcze jedno: bez względu na to, kto wygra te czy którekolwiek inne wybory, druga połowa nie zniknie. Musicie się nauczyć żyć razem, drogie misie. I Garbal, i Karnowscy.

  

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
Tajemnice pod taflą wody