Dyrektorzy najmniejszych szpitali – miejskich i powiatowych – w napięciu czekają na informację, które z większych placówek zwróciły się do dyrektora wojewódzkiego oddziału NFZ o wyłączenie ich specjalistów z obowiązku dyżurowania tylko w szpitalu macierzystym. Bez lekarzy z zewnątrz nie będą w stanie nie tylko obsadzić dyżurów, ale też przeprowadzić konsyliów obowiązkowych w leczeniu w ramach pakietu onkologicznego. Jednocześnie nie dziwią się, że „pożyczani" przez nich specjaliści chcą na etacie w macierzystym szpitalu zarobić więcej niż dziś.
Czytaj także: Szpitale podkupują lekarzy specjalistów
Placówki mają czas do piątku, 14 września, na zgłoszenie dyrektorom wojewódzkich oddziałów NFZ, ilu lekarzy podpisało umowy lojalnościowe wprowadzone na mocy porozumienia ministra zdrowia z rezydentami. Medycy chętnie się na nie decydują, bo wraz z pensją 6750 zł brutto dostaną wyższe dodatki i stawki za dyżury.
Prognozowano, że lojalki podpisze niewielu specjalistów, bo większość na kontraktach zarabia dużo więcej. Tymczasem w stołecznym Szpitalu Bielańskim zdecydowało się na nie 83 proc. załogi. W szpitalu dziecięcym przy Niekłańskiej niemal wszyscy lekarze na etatach. Z kolei na 600 specjalistów zatrudnionych w uniwersyteckim szpitalu we Wrocławiu na lojalki zdecydowało się 248 osób. Jak jednak podkreśla rzeczniczka placówki – podpisów przybywa.
Eksperci Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych nie mają wątpliwości, że lojalki specjalistów z dużych ośrodków mogą wpłynąć na i tak wysokie stawki za dyżury specjalistów zewnętrznych, już podniesione po ministerialnych podwyżkach dla rezydentów. Jeśli tego nie zrobią i oddział pozostanie bez obsady dyżurowej, szpital będzie musiał go zamknąć. A to grozi wypowiedzeniem przez NFZ umowy ryczałtowej i bankructwem.