Rz: Jak rynek nieruchomości w Europie kontynentalnej radzi sobie z technologią w porównaniu z innymi częściami świata?
James Dearsley: Property Technologies, czyli technologie dedykowane nieruchomościom, w skrócie nazywane Prop-Tech, potrzebowały trochę więcej czasu, aby zaistnieć w Europie. Ten globalny trend rozpoczęty w Stanach Zjednoczonych szybko rozprzestrzenił się w Wielkiej Brytanii. Z pewnym opóźnieniem dotarł do Europy kontynentalnej, dziś używany jest powszechnie. Dynamikę tego kierunku rozwoju można było zaobserwować wcześniej, gdy określano go nazwą: ReTech czy Real Estate Tech. Kiedy trend dostrzegła reszta świata, do nazwy dołączono bardziej rozpoznawalną etykietkę „property" (nieruchomości). Tak powstała nazwa: PropTech.
Czy to prawda, że obecnie wielkie firmy spoza Europy są bardziej otwarte na nowe technologie niż firmy europejskie?
Wielkie firmy na całym świecie przyglądają się zachodzącym procesom i próbują zrozumieć, w jaki sposób poprawiać własną wydajność. Jak dotąd 60 proc. wszystkich inwestycji w tę nową przestrzeń biznesu pochodzi z regionu Azji i Pacyfiku. Chiny mają swoje duże firmy działające w dziedzinie PropTech i choć do nas firmy te docierają z trudem, u siebie otrzymały kontrakty na ogromne inwestycje. W Europie w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat także nastąpił gwałtowny wzrost liczby transakcji w obszarze Prop-Tech. Spodziewamy się utrzymania dobrej koniunktury. To szansa na rozwój oraz poprawienie rentowności wielu firm. Transakcje będą tym większe, im bardziej dojrzewał będzie rynek.
Na jakim etapie rewolucji technologicznej jesteśmy obecnie?