Kiedy w czerwcu Komisja Europejska zarekomendowała Polsce podniesienie wieku emerytalnego zwracając uwagę, że decyzja rządu PiS będzie miała negatywny wpływ na wysokość emerytur w Polsce, wicepremier Jacek Sasin stwierdził, że „podnoszenie wieku emerytalnego Polakom to nie jest dobra droga, stąd wycofaliśmy się ze złych decyzji, które podjęli nasi poprzednicy i nie zamierzamy nic w tej sprawie zmieniać”. Wcześniej politycy PIS wielokrotnie nazywali błędem decyzję rządu PO-PSL ws. wieku emerytalnego i podkreślali, że chcą dać wybór Polakom jak długo mają pracować. Na papierze wszystko wyglądało pięknie: źli liberałowie chcieli, abyśmy pracowali do śmierci, podczas gdy wrażliwi społecznie politycy PiS zrzucają z Polaków kajdany katorżniczej pracy w podeszłym wieku. Diabeł tkwi jednak w szczegółach.

Wiek emerytalny na poziomie 65 lat (wówczas zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn) wprowadzono, jeszcze w II RP, rozporządzeniem prezydenta z 1927 roku (kobiety mogły jednak przechodzić na emeryturę już w wieku 55 lat jeśli odprowadzały składki ubezpieczeniowe z tytułu zatrudnienia przez 35 lat, mężczyźni mogli przejść na emeryturę w wieku 60 lat po odprowadzaniu składek przez 40 lat). Sęk w tym, że 1931 na początku lat 30-tych prognozowana średnia długość życia mieszkańca Polski wynosiła ok. 48,2 lat (mężczyźni) i 51,4 (kobiety) a liczba urodzeń przewyższała liczbę zgonów o niemal 500 tysięcy. Oznaczało to, że statystyczny Polak miał niewielką szansę na dożycie do emerytury, a jednocześnie liczba płacących składki systematycznie się zwiększała. Przy takich parametrach system emerytalny był bezpieczny.

W Polsce AD 2019 średnia wieku dla mężczyzn wynosi nieco ponad 73,8 roku, dla kobiet – 81,7. Oznacza to, że statystyczny Polak może spędzić na emeryturze niemal dziewięć, a statystyczna Polka – ponad dwadzieścia lat. Jednocześnie od lat notujemy ujemny przyrost naturalny – co oznacza, że płacących składki będzie coraz mniej. Przy takich parametrach system emerytalny przypomina piramidę finansową, w której rozpaczliwie wypłacamy składki od obecnie zatrudnionych tym, którzy są już na emeryturze licząc na cud w przyszłości. Ale z wpisu Marczuka wynika i z danych ZUS-u wynika, że cudu nie będzie.

Obecna sytuacja nie jest winą PiS-u – ale winą PiS-u jest to, że dyskusję o systemie emerytalnym wtłoczyła w dobrze sobie znaną narrację o dobrym PiS-ie i złej Platformie. Doszło do tego, że dziś sama PO odżegnuje się na wszelkie sposoby od własnej decyzji, która – jak wskazują powyższe wskaźniki – była decyzją słuszną. Kiedy Bogdan Zdrojewski zapowiedział, że po powrocie do władzy Platforma powinna znów podwyższyć wiek emerytalny, jego własne ugrupowanie szybko się od niego odcięło. I jeśli rząd PO-PSL zrobił za mało, by wyjaśnić Polakom dlaczego muszą pracować dłużej, to rząd PiS sprawił, że jakakolwiek polityczna dyskusja na ten temat jest niemożliwa – bo dla tego, kto ją podejmie, będzie politycznym samobójstwem. A efektem są dane z wpisu Marczuka i jego rada – dbajcie o zdrowie, pracujcie dłużej, płódźcie dzieci. To też jest jakiś pomysł na system emerytalny – szkoda jednak, że nie wyartykułowano go w czasie, gdy podejmowano decyzję o wycofaniu się z reformy PO-PSL. Debata na ten temat byłaby wtedy uczciwsza.