Reklama
Rozwiń

Nowa propozycja May: Kolejny etap desperacji

We wtorek popołudniu Theresa May ogłosiła, że jeśli Izba Gmin przyjmie na początku czerwca zaproponowaną przez jej rząd ustawę rozwodową z Unią, będzie mogła jednocześnie odnieść się do projektu ponownego referendum w sprawie Brexitu. To brzmi rewolucyjnie, ponieważ do tej pory May utrzymywała, że „brexit is brexit” - wyniku raz przeprowadzonego referendum nie można odwrócić.

Aktualizacja: 21.05.2019 18:39 Publikacja: 21.05.2019 18:33

Nowa propozycja May: Kolejny etap desperacji

Foto: AFP

Ale przy bliższej analizie propozycja pani premier tak rewolucyjna już nie jest. A nawet wygląda nieco komicznie. Po pierwsze - i bez jej inicjatywy deputowani głosowali nad ponownym referendum. Nie potrzebują więc w tej sprawie inicjatywy rządu. I to tym bardziej, że w Izbie Gmin póki co nie ma większości za takim rozwiązaniem, a więc jest to tylko teoretyczne założenie.

Po wtóre: sam pomysł May jest wewnętrznie sprzeczny. Po co bowiem zachęcać parlament do ratyfikacji rozwodowej, skoro naród (tak wskazują póki co sondaże), miałby potem tą decyzję odwrócić?

Wielka Brytania jest monarchią parlamentarną i każde referendum podważa jej podstawy ustrojowe, bo stawia pod znakiem zapytania rolę Izby Gmin jako ostatecznego suwerena.

Ale trzyletnia saga brexitowa rozbija też istniejący od blisko dwóch wieków system dwupartyjny. Głęboko podzielona na dwa skrzydła, pro i anty-unijne, Partia Konserwatywna nie jest w stanie wprowadzić w życie decyzji podjętej w referendum z 2016 r., które przecież zostało rozpisane z jej inicjatywy. Właśnie dlatego najpewniej wybory europejskie wygra radykalne ugrupowanie Nigela Farage’a, Partia Brexitu, które chce natychmiastowego rozwodu z Unią.

Ale także Partia Pracy nie jest w stanie przezwyciężyć podstawowej sprzeczności polegającej na tym, że większość jej posłów jest za integracją, a większość wyborców – przeciw. Dlatego i jej rośnie potężna konkurencja w postawi choćby Liberalnych-Demokratów i Zielonych.

Reklama
Reklama

Do tej pory May za wszelką cenę broniła swojej pozycji szefa rządu. Teraz stara się jednak uratować coś więcej: samą podstawę brytyjskiego systemu politycznego. Do zajęcia jej miejsca szykuje się bowiem były mer Londynu i były szef dyplomacji Boris Johnson, którego demagogiczne popisy retoryczne wyjątkowo przyczyniły się do tragedii, w jakiej znalazł się kraj. Po May będzie więc zapewne jeszcze gorzej.

Ale przy bliższej analizie propozycja pani premier tak rewolucyjna już nie jest. A nawet wygląda nieco komicznie. Po pierwsze - i bez jej inicjatywy deputowani głosowali nad ponownym referendum. Nie potrzebują więc w tej sprawie inicjatywy rządu. I to tym bardziej, że w Izbie Gmin póki co nie ma większości za takim rozwiązaniem, a więc jest to tylko teoretyczne założenie.

Po wtóre: sam pomysł May jest wewnętrznie sprzeczny. Po co bowiem zachęcać parlament do ratyfikacji rozwodowej, skoro naród (tak wskazują póki co sondaże), miałby potem tą decyzję odwrócić?

Reklama
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Kłamstwa Brauna o Auschwitz uderzają w polską rację stanu. Czy ten scenariusz pisano cyrylicą?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Grzegorz Braun - test przyzwoitości dla Jarosława Kaczyńskiego
Komentarze
Robert Gwiazdowski: Kto ma decydować o tym, kto może zostać wpuszczony do kraju?
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Relacje z Trumpem pierwszym testem, ale i szansą dla Nawrockiego
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Donald Tusk wyciągnął lekcję z zeszłorocznej powodzi. Nawet PiS chwali premiera
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama