Czym był dziesięciodniowy strajk w Stoczni Gdańskiej w 1988 roku? Z ówczesnej perspektywy niewypałem. Krótki, bez sukcesu, skończył się wyjściem ze stoczni po symulowanej przez ZOMO pacyfikacji zakładu. Nie był jedyny. Strajkowało wtedy wiele zakładów, a niektóre – jak Hutę im. Lenina – pacyfikowano.

Pamiętam tamte czasy również z powodu strajków studenckich, w których uczestniczyłem. Nikt z nas wtedy nie wiedział, że to ścieżka do Okrągłego Stołu. Że komuna już nie wytrzymuje. Dla mnie i wielu z moich kolegów oczywistsza była inna interpretacja, że to agonia Solidarności i znak, że trzeba emigrować.

Wziął udział w tym strajku "na stoczni" Lech Wałęsa. Byli z nim jego ówcześni współpracownicy – bracia Kaczyńscy. Tak, to warte pochwalenia, ale czy tytuł do wieszania tablicy upamiętniającej ten fakt? I czemu, nie wspomniano o Wałęsie? Wszak byli razem z nim, wtedy cała trójka była jeszcze razem.

Niestety powieszenie dziś tablicy upamiętniającej obecność w tym strajku braci Kaczyńskich to nic innego, jak dowód dość obrzydliwego wazeliniarstwa ze strony Solidarności wobec obecnej władzy. Ani zdarzenie wielkie samo w sobie, ani historyczna rola wszystkich trzech panów. Naprawdę zasłużyli się kiedy i gdzie indziej.

A solidarnościowym związkowcom podpowiadam. Napis na tablicy winien brzmieć: właśnie wtedy bracia Kaczyńscy wstąpili na ścieżkę prowadzącą do Okrągłego Stołu.