Niemal w całej Europie i Ameryce nadal zamknięte są wszystkie kina. Cierpią też festiwale filmowe, bo trudno liczyć na szybkie odmrożenie wydarzeń gromadzących tłumy z kilku kontynentów. A przecież każda z takich imprez to także rozmowa o świecie i promocja przemysłu audiowizualnego.
Najbliższe festiwale albo już zostały odwołane, jak na przykład ten w Palm Springs, albo przełożone na później, jak w Zagrzebiu, Wilnie czy Guadalajarze, gdzie nawet nie ogłoszono jeszcze następnych terminów. Inne odbędą się online, jak ciekawe przeglądy w Rotterdamie czy w norweskim Tromso. A dziś walczy o zaistnienie jeden z najważniejszych – Berlinale.
To była ostatnia wielka feta filmowa, która odbyła się w 2020 roku przed pandemią, już niemal bez udziału twórców z Azji. Skończyła się 1 marca, a zaledwie kilkanaście dni później kolejne państwa w Europie zaczęły wprowadzać ostry lockdown. Organizatorzy Berlinale mieli nadzieję, że w tym roku też uda im się przeprowadzić festiwal w tradycyjnej formie. Dziś już wiadomo, że nie będzie to możliwe.
Pojawiły się informacje, że przewidziane do połowy stycznia zamknięcie sektora artystycznego może się przedłużyć, a prezydent Michael Müller stwierdził wręcz, że festiwal w Berlinie w 2021 r. powinien zostać zawieszony. W ubiegłym roku wzięło w nim udział 25 tys. profesjonalistów i dziennikarzy z 82 krajów. Nawet gdyby ta liczba była w tym roku niższa, zagrożenie wciąż jest duże.
Dyrektorzy Carlo Chatrian i Mariette Rissenbeek zapowiadają więc, że zbliżający się festiwal odbędzie się w formule hybrydowej, w dwóch etapach. Branżowe wydarzenia, jak European Film Market, Berlinale Co-Production Market, Berlinale Talents i World Cinema Fund, zostaną przeprowadzone w marcu online.