Nie oglądamy rozhisteryzowanych aktorów potępiających straszny reżim, nie czytamy aktów strzelistych w mediach społecznościowych, politycy nie robią sobie zdjęć w towarzystwie znanych postaci ze świata show-biznesu. Oczywiście, to może się jeszcze zmienić. Kampania jest w sumie dość niemrawa, bo wszyscy i tak wiedzą, kto wygra. Niewykluczone, że czeka nas punkt zwrotny i sprawy mogą pójść w nieoczekiwanym kierunku. Ale dziś wydaje się, że nikt poważny nie ma pomysłu, by tym razem celebrytów jakoś wykorzystywać.
Z rządzącą większością sprawa jest w sumie jasna. Nawet jakby bardzo chcieli, to nieszczególnie mają z kim się fotografować. Pisowski aktor to okaz równie rzadki jak pisowski sędzia. Po prostu biały kruk. Po stronie opozycji jest zupełnie inaczej. Środowiska artystyczne i show-biznesu popierają ich aż za bardzo. Czy może raczej tak bardzo nienawidzą tego, co reprezentuje obecny rząd i jego wyborcy, że są gotowi poprzeć każdego, kto zajadle z nimi walczy.
I na tym chyba polega problem. Opozycja ma wśród celebrytów swoich szalikowców i harcowników zachęcających, by atakowali i hejtowali coraz bardziej. Tyle że to od dawna już nie działa. Zamiast pomagać – przeszkadza.
Kolejne ataki kolejnych celebrytów na PiS zdają się przysparzać sympatii zwykłych ludzi, ale rządzącym. Bo zwykli ludzie zasadniczo „tych ze świecznika” nie lubią. I jeśli miałbym za cokolwiek opozycję w tej kampanii pochwalić, to właśnie za to, że nie zabiega o poparcie rozhisteryzowanych artystów i gwiazdek. Najwyraźniej politycy zrozumieli, że to obciążenie, bo nieraz musieli się z nie swoich słów tłumaczyć.