Pewnie dlatego Boże Narodzenie góruje w naszej świadomości nad Wielkanocą; wolimy roztkliwiać się słodką Dzieciną, niż mierzyć z rozdzierającą tajemnicą śmierci i Zmartwychwstania. Po co Mu to było? We wszystkich religiach świata Bóg króluje gdzieś wysoko, czasem zsyłając kary lub mieszając się w wojny herosów, ale zawsze majestatyczny i odległy. Ludzie składają Mu ofiary i lękają się Jego gniewu. Tylko w tej jedynej religii Bóg składa ludziom ofiarę z siebie; zstępuje aż tak nisko, wyrzeka się mocy, by umrzeć najstraszniejszą i najbardziej ówcześnie hańbiącą śmiercią. Po co Mu to było? Czy dla przebłagania srogiego Ojca, dla odkupienia ludzkich grzechów? Jak modlić się do okrutnego Boga, któremu zadośćuczyni tylko śmierć własnego dziecka?

Solidarność przez małe „s” jest inną nazwą miłości. Bóg tak ukochał stworzone przez siebie istoty, że pragnie im pokazać, że jest solidarny z ich pełnym cierpienia losem, że ból i borykanie się z przeciwnościami czemuś służy, że ma sens Jemu znany. Może taki, że żyjąc jako istoty wolne w pełnym zagrożeń i fałszywych świateł świecie będziemy jednak częściej wybierać dobro niż zło, będziemy rosnąć z tysiąclecia na tysiąclecie; nie wiem jak wysoko, może aż do poziomu boskiego? Gdyby chciał nas tylko pieścić i chronić, utrzymałby w bezpiecznym Raju, nie dając wolności, która jest także wolnością czynienia zła. Dając nam wolność, sam się umniejszył, pozbawił władzy nad naszą przyszłością. Wierzymy w Boga, ale pamiętajmy, że najpierw Bóg uwierzył w nas.

Miłość jest uczuciem podatnym na zranienie. Jeśli w szaleństwie wolności zniszczymy Ziemię albo przekształcimy ludzkość w hordy plemion, to zawiedziemy Bożą nadzieję, a eksperyment stworzenia okaże się klęską. Czy potrafimy sobie wyobrazić rozpacz Boga?