Wczasach PRL adwokatura pozostawała podstałym policyjnym nadzorem. Ograniczano jej samorządność, niszczono domiarami podatkowymi, usuwano niemiłych z zawodu i nie przyjmowano do niego opozycjonistów.
Enuncjacje, które temu towarzyszą, są zawsze te same. Adwokat broni ludzi niemiłych dobrej władzy, a co gorsze - skutecznie. Obrona adwokacka gwarantowana konstytucyjnie (także w Polsce) uważana jest za poplecznictwo przestępcy oraz utożsamianie się z jego poglądami i poczynaniami. Jak można bronić aferzysty, który okrada społeczeństwo, członka mafii posługującej się zabójstwami, okrutnika katującego własną rodzinę? Co z nich za obywatele? Adwokatura w Polsce, licząca sobie 500 lat, po wielokroć słyszała już te naiwne pytania i tyleż razy udzielała na nie odpowiedzi.
Przed sądem rzadko staje anioł, z reguły szatan w ludzkiej skórze: zabójca, bandyta, oszust, okrutnik. Im cięższy zarzut stawiany przestępcy, tym lepszy powinien być obrońca, i można dostarczyć licznych przykładów z historii polskiego wymiaru sprawiedliwości, że tak właśnie było i jest nadal. Dlatego niemieckiego zbrodniarza wojennego i kata Wielkopolski Artura Greisera broniło dwóch czołowych adwokatów poznańskich, którzy sami zaznali od Niemców licznych krzywd. Wywołało to uznanie nawet w Niemczech.
Tę linię kontynuował także mecenas Władysław Siła-Nowicki, wytrwały i niezawodny obrońca w procesach politycznych czasów PRL, kiedy w latach 90. podejmował się obrony byłego szefa bezpieczeństwa i wiceministra spraw wewnętrznych. Pytany o przyczynę odpowiedział: "Powinniśmy wykazać, że jesteśmy inni niż oni". Szef bezpieki został uniewinniony.
Wszyscy ci adwokaci przeszli chlubnie do historii adwokatury, choć oczywiście zwolennikom tezy, że adwokat to poplecznik, przyjaciel i druh przestępcy, to nie wystarczy.