Był największym obrońcą sądowym, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia. Mam za sobą prawie 40 lat na sali sądowej, więc wiem, co mówię.
Jest początek stanu wojennego. Proces członków komitetu strajkowego w Hucie Warszawa. Sala sądowa pęka w szwach. Głos zabiera obrońca adw. Tadeusz de Virion. Cisza jak makiem zasiał. „Porządek panuje w Warszawie...”. Tymi słowami minister spraw zagranicznych Francji kwitował upadek powstania listopadowego. Obrońca wiedział, jakiego króla reprezentował ów minister i w jakiej sprawie występował i dlaczego ów cytat powinien otworzyć przemówienie. Wykształcenie, talent i esprit. Kilka słów tworzących nastrój, który trwał do końca przemówienia. Spokojnie, słowo za słowem adw. Tadeusz de Virion wykazuje miałkość oskarżenia. A mówi tylko o rzeczach oczywistych. Ale jak mówi. Dzięki Jego słowom adwokatura staje się wielka. Nigdy później adwokatura nie była tak blisko społeczeństwa, a społeczeństwo tak wysoko nie oceniało adwokatury.
Spotkaliśmy się pierwszy raz na początku 1975 roku. On wybitny adwokat, obrońca sądowy, ja świeżo upieczony asesor sądowy. Kiedy dowiedział się, że sądzę sprawę jego klienta, przyszedł do mojego gabinetu i przedstawił się. Dzisiaj adwokat, choćby i największy, nie przekroczy progu pokoju sędziów. Prawo zabrania.
Kilka dni po sprawie spotkaliśmy się przypadkowo w sądowym bufecie. Zaprosił mnie do stolika, przy którym siedział sam. Po chwili ni to zapytał, ni to zawyrokował: „Odnoszę wrażenie, że pan, panie sędzio, sądzi prawo. To dzisiaj rzadkie, ale chyba potrzebne. Nie sądzi pan?”. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak ważne były te słowa. Mecenas dowartościował mnie, pokazał, że niezawisłym jest się wtedy, gdy chce się być niezawisłym. Niezależnie od konstytucyjnych zabezpieczeń i immunitetu. Zrozumiałem, że sędzia jest od tego, by wymierzać sprawiedliwość. Kiedy odchodziłem z sądu, zaproponował, że napisze list polecający do rady adwokackiej. Teraz leży w moich aktach, a ja mam na zawsze radość, że rekomendował mnie najwybitniejszy z wybitnych.
Zawsze nienagannie przygotowany. Zawsze ubrany jak adwokat. Wzór. Nigdy nie podnosił głosu. Panował nad salą rozumem, talentem i doświadczeniem. Pamiętam, że nawet wtedy, gdy jako obrońca wskazywał mi kierunek, w którym powinny podążyć moje myśli, robił to w sposób wyjątkowo wyważony, jakby uważał, że mądry wyrok jest zawsze sukcesem sędziego, a nie obrońcy.