Już na wiele miesięcy przed parafowaniem polsko-amerykańskiej umowy o instalacji w naszym kraju elementów tarczy antyrakietowej pojawiały się głosy, że podjęcie ostatecznej decyzji w tej sprawie powinno należeć do całego narodu wypowiadającego się w drodze ogólnokrajowego referendum.
Wśród głównych argumentów na rzecz takiego rozwiązania wskazywano, że postanowienie to ma kapitalne znaczenie dla bezpieczeństwa i suwerenności Rzeczypospolitej Polskiej. A także to, że usytuowanie urządzeń militarnych innego państwa łączyć się będzie z wprowadzeniem na nasze terytorium obcych baz wojskowych (jednej lub wielu), których tu szczęśliwie nie było od czasu usunięcia z Polski w latach 90. ubiegłego wieku jednostek armii dawnego ZSRR.
Cokolwiek się powie o trafności tych argumentów, problem sposobu, w jakim przyjąć (lub odrzucić) należałoby traktat z USA, nie przestanie pojawiać się na forach publicznych, tym bardziej że, jak wiadomo, znaczna część obywateli RP jest jemu przeciwna.
To, że umowa o utworzeniu tarczy antyrakietowej wraz z instalacją urządzeń mających ją i nasz kraj chronić przed atakami z zewnątrz oraz o pobycie na jego terytorium obcych oddziałów wojskowych wymaga ratyfikacji przez prezydenta Rzeczypospolitej, nie budzi niczyich wątpliwości. Konieczność ta wynika wprost z art. 89 konstytucji. Stanowi on, że ratyfikacji podlega umowa, która dotyczy między innymi „układów wojskowych”. Co więcej, jest to ratyfikacja, której głowa państwa dokonać może dopiero po uzyskaniu zgody wyrażonej w ustawie.
Zatem sprawa ratyfikacji będzie przedmiotem dyskusji i głosowania w obu izbach polskiego parlamentu. Wydaje się, że z uwagi na istniejący obecnie w nich układ sił politycznych (za tarczą są bowiem dwa najliczniejsze kluby parlamentarne – PO i PiS), zgoda taka będzie bez problemu uzyskana. Prezydent Lech Kaczyński wypowiada się o tarczy entuzjastycznie, stąd przyjąć można, że jego pozytywne postanowienie w tej sprawie jest już przesądzone.