Trudno się opędzić od myśli, że mamy oto do czynienia z żałobnym rytuałem. Polaków rozmiłowanie w rytuale dochodzi tu do głosu w całej rozciągłości, rozmywając sens i grożąc zdrowemu rozsądkowi. Ale nie tylko, bo rytuał ten przemyca pewne treści, bazując na jakimś społecznym poczuciu winy, że oto ci, którzy zginęli, na czele z prezydentem RP, byli na co dzień lekceważeni, a przecież byli to ludzie ważni, nasi reprezentanci.
I tu się otwiera pole manipulacji i nieszczerości. Bo oto braki tej demokratycznej kultury politycznej dochodzą tutaj do głosu w całej swojej niedobrej wymowie. Bo z jednej strony w codziennych utarczkach, w które zamieniła się totalnie polska polityka, traci się rozsądek, a walka polityczna powoduje, że traktuje się każdego przeciwnika ideowego jako nienawistnego wroga. A oto teraz, niespodzianie, całkiem zapomina się o rzeczywistych różnicach i rzeczywistych cechach, których przecież nawet śmierć w wypadku nie zamaże ani w pamięci, ani w historycznym przekazie.
[srodtytul]Nienawiść, resentyment, złość[/srodtytul]
Można byłoby więc przy takiej okazji wskazać, jak za bardzo radykalnie różnimy się, jak nazbyt agresywnego i dezawuującego innych na co dzień w życiu politycznym i społecznym języka się używa. I postulat, by ten wzór uległ zmianie, byłby całkiem na miejscu, choćby właśnie przez zwykły, ludzki szacunek dla tych, którzy zginęli, nawet jeśli i oni nierzadko takiego języka używali.
Jednak nie takie podejście znalazło się w tekście Zdzisława Krasnodębskiego w „Rzeczpospolitej”. Trudno mi tutaj nie zareagować na tekst mego dawnego kolegi, tekst zaskakujący szczerością, ale szczerze wyrażający jakże złe uczucia i oceny. Z tym tekstem i jego tezami – np. o powszechnym spisku przeciwko zmarłemu prezydentowi i jego obozowi, nakazującym całkowicie niesprawiedliwie opisywać i oceniać polityczne zachowania prezydenta – nie sposób polemizować. Polemika wymagałaby bowiem ulokowania się w perspektywie i na poziomie wypowiedzi Krasnodębskiego.